BLOG O ŻYCIU NA WSI

05 sierpnia 2018

Mazowiecka wyprawa rowerowa 2018

 ROWERAMI DO PUŁTUSKA



Jadąc rowerem łatwiej jest się zatrzymać i pozachwycać...

W te wakacje znów postanowiliśmy wyruszyć na kilkudniowy rowerowy wypad po okolicy. Z domu wyruszyliśmy najpierw na północ – przez Tłuszcz i Dąbrówkę, a następnie – przez Niegów - w kierunku Wyszkowa. W Dąbrówce wypatrzyliśmy zabudowania dawnej kuźni. Do dziś zachował się charakterystyczny kształt budynku i górujący nad dachem komin, natomiast nic nie zostało z wyposażenia. Odwiedziliśmy też miejscowy kościół z końca XIX wieku z dość bogatym wyposażeniem. Obok kościoła w ruinę popada stara, drewniana, dawniej na pewno urokliwa plebania. Dalej ruszyliśmy w kierunku Dręszewa, lecz nie dojeżdżając do niego skręciliśmy w kierunku Niegowa. Droga tu jest ciekawsza, kończą się zabudowania, jest trochę lasu, w pewnym momencie po prawej stronie drogi ładnie zarysowuje się dawny brzeg Bugu, który w tym miejscu wygląda jak wał rzeczny lub nasyp kolejowy.
  W miejscowości Słopsk zatrzymaliśmy się na dłuższy odpoczynek przy brodzie na rzeczce Fiszor. 


 Bród na Fiszorze w Słopsku.

Woda w rzeczce okazała się czysta, a sama rzeka, płynąca już w tym miejscu doliną Bugu - bardzo urokliwa. Jak cała dolina zresztą.
  W Niegowie korzystając z otwartej bramy pozwoliliśmy sobie wjechać na teren przypałacowego parku, oraz rzucić okiem na sam okazały pałac, w którym obecnie znajduje się ośrodek dla dorosłych niepełnosprawnych. A następnie pomknęliśmy przez sosnowy las, porastający przepięknie pofałdowane wydmy, z powrotem w kierunku  rzeki Fiszor i miejscowości Młynarze. Rzeka w tym miejscu płynie szeroką, częściowo zabagnioną doliną, której uroda przywodzi na myśl raczej bagna Polesia czy rozlewiska Biebrzy, niż maleńką, nieznaną szerzej rzeczkę, wciśniętą między Trasę S-8, a Bug.
  Przed Młynarzami zjechaliśmy z asfaltowej drogi i dalej szutrem kierowaliśmy się wzdłuż rzeki, aby nad nią, gdzieś w ustronnym i urokliwym miejscu rozbić na noc namiot.
   Rozbijamy się nad rozlewiskami Fiszora.


Po porannej kąpieli ruszyliśmy przez nadburzańskie pustkowia w kierunku Wyszkowa. Okolice wsi Młynarze, Deskurowa i Drogoszewa po dwumiesięcznej suszy kojarzyć się mogły ze spalonymi słońcem preriami Dzikiego Zachodu. I tylko rosnąco tu i tam jałowce i wierzby przypominały, że to swojskie Mazowsze. Klucząc licznymi ścieżkami dotarliśmy wreszcie do przedmieść Wyszkowa – Rybienka Leśnego. Ta dzielnica musiała być założona i po części zabudowana już przed wojną, bo zachowały się liczne drewniane wille, których nie powstydziłby się ani Otwock, ani Milanówek. Podziwiając secesyjną zabudowę Rybienka dojechaliśmy do wciąż remontowanego starego mostu w Wyszkowie i przecisnąwszy się nim na drugą stronę ruszyliśmy wzdłuż, tym razem prawego brzegu Bugu z powrotem na zachód – w kierunku Serocka. Zatrzymaliśmy się na chwilę przed pałacem w Rybienku Starym, ale nie jest on udostępniony do zwiedzania, więc ruszyliśmy dalej podziwiać rozlewiska Bugu. Jechaliśmy lokalną drogą, starając się nie oddalać bardzo od rzeki. Między wsiami Gulczewo, a Somianką rozciąga się las, który przemierzaliśmy z przyjemnością, chronić się w jego cieniu przed palącym tego dnia słońcem. 

Las w okolicy Gulczewa i Barcic.
W Somiance zatrzymaliśmy się koło klasycystycznego kościółka, natomiast nie odnaleźliśmy miejscowego dworu, który jak się okazuje (dopiero teraz wypatrzyłem go na mapach Googla) znajduje się tuż obok i przy odrobinie szczęścia możliwe jest jego zwiedzenie, którego na pewno jest wart.
  Z Somianki powróciliśmy w dolinę Bugu. (Wyjeżdżając ze wsi w kierunku rzeki droga opada stromym i wysokim zboczem tej doliny) i dojechaliśmy do wsi Barcice, rozłożonej nad samym brzegiem rzeki. W centrum wsi wznosi się dwieściepięćdziesięcioletni drewniany kościółek otoczony potężnym parkanem z kamieni. 

 
XVIII - wieczny kościół w Barcicach...

Przed kościołem trwa równie stara dzwonnica, a w centralnym punkcie niespotykanego, wiejskiego parku stoi słup - kapliczka z wyrzeźbioną Matką Boską. Kapliczka prawdopodobnie również pochodzi z XVIII wieku. Mi ta rzeźba z racji na swój kształt przywiodła na myśl przedchrześcijańskie przedstawienie ówczesnych bogów.


   
... a tu kapliczka naprzeciw kościoła.

Na obiad zatrzymaliśmy się w gościnnej  agroturystyce „Dom nad Wierzbami” w Jackowie, gdzie właścicielka poczęstowała nas świetnymi pierogami. Następnie zwiedziliśmy neogotycki kościół w Popowie Kościelnym. Jego smukła sylwetka z czerwonej cegły malowniczo góruje nad nadburzańskimi rozlewiskami. 
 
 Widok na Popowo Kościelne.
 Rozlewiska Bugu.

W tym samym Popowie Kościelnym chcieliśmy zwiedzić XIX - wieczny pałac, w którym obecnie mieści się Ośrodek Szkolenia Służby Więziennej. Niestety akurat tego dnia budynek był zamknięty dla turystów. Położonego w tym samym kompleksie pałacowo – parkowym Zakładu Karnego nie chcieliśmy zwiedzać.
 

 Dosyć zachęcające wyposażenie jak na zakład karny...

W Popowie odbiliśmy od rzeki Bug i na skróty, przez las, minąwszy szosę Wyszków – Serock ruszyliśmy w kierunku Narwi. Nieco błądząc po lesie, (w dużej części pociętym na działki letniskowe), wyjechaliśmy w końcu na rozległe, malownicze, śródleśne pola wsi Stawinoga. Po kilku minutach jazdy byliśmy już nad Narwią. Ruszyliśmy wałem przeciwpowodziowym w górę rzeki, szukając miejsca na nocleg.
 
 W poszukiwaniu miejsca na obozowisko. Z góry lepiej widać...
 
Obóz rozłożyliśmy nad Jeziorem Stawinoga, które jest starorzeczem Narwi, a od rzeki oddziela go tylko wał przeciwpowodziowy. Miejsce najwyraźniej cieszy się uznaniem wśród wędkarzy, bo niemal wszystkie zejścia do wody zastawione były wędkami.,
  Kolejnego – trzeciego już dnia – Znad jeziora Stawinoga wyruszyliśmy przez las do miejscowości Zatory. Tu znów nie udało się nam zwiedzić miejscowego dworu; a XVIII-wieczny kościół zobaczyliśmy tylko z zewnątrz. Nie tracąc czasu więc, ruszyliśmy ładną drogą wiodącą przez las, do celu naszej wyprawy – do Pułtuska. 

 
Pieszo - rowerowy most w Pułtusku.
 
  Dotarliśmy tam już dobrze po południu. Najpierw ruszyliśmy na zamek, którego, jak się okazało także się nie zwiedza – bo jest to hotel. 

 
 Uwaga! W pułtuskim zamku straszy!!!

W zabudowaniach podzamcza natknęliśmy się jednak na maleńką wystawę dawnej broni, o której ze swadą i znawstwem opowiadał organizator tejże wystawy. Pan Mariusz Kubisz – szlachcic z Pułtuska, odziany w obowiązkowy kontusz, z szablą przy boku i podkręconym sumiastym wąsem, przybliżył nam nieco tajniki szermierki, wzbogacając i tak ciekawy wykład króciutkim pokazem swych umiejętności w posługiwaniu się szablą. (pultuszczak.pl, Rycerz z pułtuskiego zamku.)
Kolejny raz przekonałem się, że interesujące muzeum nie musi być bogate w eksponaty, wystarczy kustosz z wielką pasją i odrobiną erudycji.

 



Przyśpieszony kurs szermierki.

  Zupełnym przeciwieństwem jest Muzeum Regionalne w wieży stojącej samotnie na Rynku. O ile Wieża jako taka jest świetnym reliktem i malowniczym budynkiem, o tyle wystawa wewnątrz, którą ogląda się bez opowieści przewodnika, to kompletna klapa. W gablotach są co prawda ciekawe eksponaty obrazującą długą i burzliwą historię Pułtuska i okolic, ale ewidentnie dla twórców ekspozycji dzieje muzealnictwa skończyły się gdzieś tak w połowie XX wieku…
  Aby podbudować morale, po zapoznaniu się z ofertą Muzeum Regionalnego, poszliśmy na obiad do pobliskiego baru Okruszek. A tu znów miłe zaskoczenie: Dwudaniowy obiad, (dla czworga wycieńczonych pedałowaniem głodomorów), którym posililiśmy się do syta i z przyjemnością, kosztował nas w sumie coś koło pięćdziesięciu złotych!
  Po obiedzie pokręciliśmy się jeszcze trochę po miasteczku. Okazało się, że nie bez kozery jest ono zwane mini – Wenecją. 



 Gondola w Pułtusku - "Małej Wenecji"


Mogło by też w tym duchu nazywać się namiastką Rzymu! 

Pułtuskie Koloseum.

Albo i Meksyku! Zwłaszcza, gdy trafi się na przykład na zaplecze północnej pierzei Rynku, gdzie kryją się miejscowe slumsy. Tu golizna czerwonych murów odartych z resztek pudrującego rzeczywistość tynku, straszy zbłąkanego przechodnia uderzającą namacalnością biedy, brzydoty i stagnacji. Nie robiłem tu zdjęć. Nic by z nich nie wyszło. A ponadto tubylcy nas obserwowali i aparat byłby nie na miejscu. Chcecie poczuć gęsią skórkę? Wejdźcie w podwórka uroczych kamieniczek stojących na północnej pierzei pułtuskiego rynku.
  Ale nie musicie tego robić, natomiast trzeba zajrzeć do ogromnej bazyliki zamykającej rynek od zachodu. To gotycka perełka z barokowym, dosłownie złotym ołtarzem głównym! Ale warto też zwrócić uwagę na ambonę w kształcie łodzi, stalle dla najznamienitszych wiernych, czy liczne płyty z epitafiami, świadczące o bogatej i długiej historii świątyni. Koniecznie do obejrzenia i zachwycenia się.
  Poza tym miasteczko bardzo przyjemne. Wszędzie knajpy, restauracje, bary, zielono, dużo kwiatów, na ogół zadbane elewacje. Miło pospacerować. Ceny – jak stwierdziłem – przystępne, a turystów nie za dużo. Dla warszawiaków Pułtusk jest miejscem idealnym na weekendowy wypad. Nie wiem tylko jak z bazą noclegową, bo my przed wieczorem wyruszyliśmy za miasto – nad Narew - szukać miejsca na kolejny nocleg.
   Rozbiliśmy się na dziko, nad rzeką, za wsią Ponikiew. I jak prawie zawsze trafiliśmy na piękne miejsce do rozbicia obozowiska: maleńki skrawek trawy wciśnięty między brzeg, a las sosnowy porastający miejscowe wydmy.

 

A na deser pieczony chlebek z kabanosami.
 
  Wreszcie mieliśmy trochę czasu, rozpaliliśmy więc ognisko i ugotowaliśmy na nim kolację; mogliśmy nacieszyć się swobodą i otaczającą nas naturą. Nie bardzo chciało nam się jedynie korzystać z uroków kąpieli w Narwii. Chociaż rzeka niezmiennie piękna i zachęcająca, ale drastycznie się ochłodziło, więc aby wskoczyć do wody trzeba było mieć dużo samozaparcia. 

 

Obóz nad Narwią zwinięty. Czas w drogę powrotną.
 
  Kolejnego dnia wyruszyliśmy już dobrze po południu w drogę powrotną.
  Z Pułtuska, jadąc lasem równolegle do szosy Pułtusk – Wyszków, dotarliśmy do wsi Gładczyn, gdzie niszczeje opuszczony dwór z końca XIX.
  Następnym obiektem wartym obejrzenia był wiatrak koźlak nieopodal wsi Pniewo. Ale stał on na zasianym polu, a nie mamy zwyczaju deptać zboża, więc obejrzeliśmy go tylko z daleka.
  W pobliskim Pniewie zajrzeliśmy do neogotyckiego potężnego kościoła, którego wystrój stanowią między innymi nowożytne freski z motywami kurpiowskimi. 

 
... A tu z kolei jak w Toskanii... Kościół w Pniewie
 
  W Pniewie działa także Kuźnia Kurpiowska, gdzie miejscowi aktywiści starają się kultywować tradycje kurpiowskie i przybliżać je zwiedzającym. Niestety, pech nas podczas naszej wyprawy nie opuszczał: pani, która opiekuje się izbą regionalną zachorowała i nie było nikogo, kto mógłby nas wpuścić do środka.
  Kolejny wiatrak stojący pomiędzy wsiami Nowe i Stare Wypychy również stał w zbożu, więc też nawet się do niego nie zbliżyliśmy. 

 
Jeszcze kilka lat i takie obrazki znikną bezpowrotnie...
 
  Na noc rozłożyliśmy namiot na maleńkiej leśnej polanie w pobliżu wsi Wielątki. To była ostatnia noc naszej wyprawy. Musieliśmy więc rozpalić małe ognisko, na którym ugotowaliśmy kolację, ażeby z godnością i uroczyście zakończyć nasze drugie mazowieckie peregrynacje.
  Nad ranem zaczął padać deszcz. Koło południa stwierdziliśmy że nie możemy dłużej czekać na przejaśnienie i zebraliśmy nasze obozowisko w strugach deszczu. Przemoczeni pomknęliśmy zaplanowaną drogą przez Wyszków, następnie zupełnie nieplanowo pobłądziliśmy w północnym skraju Puszczy Kamienieckiej. Aż w końcu, ciągnąc pieszo rowery przez piachy, wzdłuż torów kolejowych relacji Wyszków – Tłuszcz dotarliśmy do Mostówki. A stamtąd, już bez większych przygód, przez tenże Tłuszcz wróciliśmy do domu.
  Zdecydowanie podczas tegorocznej wyprawy prześladował nas pech. Większość atrakcji turystycznych, na które natykaliśmy się po drodze akurat była niedostępna. Być może również nie wystarczająco się przygotowaliśmy do tego wyjazdu, ale tak naprawdę to ja lubię ten żywioł i dozę niespodzianki, która nadaje takim wypadom kolorytu. Nacieszyliśmy za to zmysły urokami natury, a do miejsc wartych zwiedzenia, których nie dane nam było obejrzeć, będziemy mieli powód jeszcze raz wrócić. 


Tak z grubsza wyglądała nasza wyprawa rowerowa w 2018 roku Choiny - Pułtusk.