Zacząłem tu mieszkać nie przez przypadek, ale w miarę jak zapuszczam coraz głębiej korzenie to przekonuje się, że właściwie trafiłem. Niestety, czas biegnie, nadchodzą zmiany i czasami zastanawiam się, czy tylko mi nie do końca one pasują... O mojej fascynacji tą małą ojczyzną, którą sobie wybrałem, o tym jak ona się przeobraża i czy to nieuniknione, by stała się zwykłym przedmieściem bez uroku będzie kilka kolejnych wpisów.
Moja wieś bardzo mi się podoba. Ja bym tu nic nie zmieniał, no może poza posprzątaniem śmieci z lasu ale to wymagałoby współpracy większości mieszkańców a i kultury (nie)przypadkowych przejezdnych, którzy pozostawiają po sobie niechlubny znak bytności…
Najchętniej zamroziłbym stan w całej okolicy i pozostawiłbym bym ją taką, jaka jest... Na uboczu zmian, nie za bogatą, troszkę zapyziałą, pomijaną przez inwestorów i Historię.
Ale moje chęci mogę sobie wsadzić w buty. Okolica zmienia się nieubłaganie i kolejne fragmenty gminy coraz bardziej przypominają przedmieścia.
Niedaleko powstaje osiedle. Straszne. Dom na domu, chwilowo w lesie, ale za chwilę pewnie wśród kolejnych domów… w gminnej wsi powstaje supermarket. Gdy się tu sprowadzałem, miałem czterech najbliższych sąsiadów, teraz mam drugie tyle... Ale okolica ciągle jeszcze jest piękną: Rozległe łąki, ograniczone jedynie ścianami lasu na horyzoncie, pachnące wilgocią szuwary osnute nad ranem pierzyną mgieł, wiosenne rozlewiska, które wśród nasyconej zieleni malują niebieskie floresy refleksów nieba, zaskakujące wędrowca słoneczne wydmowe wzniesienia, wyrastające wprost z zatopionych w przygaszonej tajemnicy bagien... Ja mógłbym tak długo...
To nie ukraińskie stepy, tylko łąki nad Rządzą.
W każdym razie takie przestrzenie wciąż jeszcze u nas są i czekają na odkrycie... zanim znikną. Bo nadciągamy. Sprzedajemy. Kupujemy. Grodzimy. Dzielimy. My. Ludzie. Ja też. Też tu przyszedłem zwabiony tą przyrodą, tą upajającą pustką i wolnością, którą czuję, gdy niestety zbyt rzadko puszczam się na przełaj przez naturę. Czuję atawistyczny zew wyzwolony przez szum drzew, słońce plamami docierające na dno lasu, szmer wiosennej Dzierzuchy, która smyrga po dawnym brodzie...
I jako się rzekło, bród na Dzierzusze.
Przyszedłem tutaj, bo tam gdzie żyłem dotąd, ta moja przestrzeń skarlała, zacieśniła się, przydusiła mnie. Uciekłem tu, ale czuję, że ten proces, który wygnał mnie stamtąd, tu także nadciąga.
Czy poza mną ktoś to widzi? Odczuwa tak samo jak ja? Obawia się nieuniknionego? Nieuniknionego...?
Do niedawna myślałem, że to nieuniknione. Ludzie potrzebują pieniędzy, nie zawsze potrzebują ziemi. Ziemia to z jednej strony majątek, ale z drugiej strony trud, wyzwanie. Ziemi trzeba się poświęcić. Nie każdy chce się poświęcać, nie każdy potrzebuje. Sprzedajemy więc ojcowizny, rozdrabniamy. Za taką działkę można nieźle pożyć. A korzyści z jej posiadania niespecjalne...
Wciąż jeszcze sielski krajobraz...
Deweloper kupi, dobrze zapłaci. Postawi dziesięć domów, zarobi dziesięć razy więcej. Nie ważne: Wszyscy będą szczęśliwi... nawet Ci nowi, którzy przyjdą – tak jak ja – do ciszy i natury. Przed domem wystawią betonowy płot, wykoszą równiutko trawę, posadzą kilka tuj, może rabatkę kwiatków. I następny obok tak samo i jeszcze jeden i kolejni. Łąka? Las? Trzcinowisko po horyzont? - pojedzie się je obejrzeć na wakacje. Po sąsiedzku można to spokojnie zasypać i ogrodzić. Nie czepiam się: tak jest i tak musi być... i znów: czy na pewno musi?
...ale chmury się już zbierają. Oba zdjęcia z Choin.
W zeszłym roku pojechałem na Bornholm. Przepiękna wyspa, perełka rzucona między fale Bałtyku. Pół wyspy wygląda troszkę jak nasze Pomorze Zachodnie: Lekko pofałdowany teren. Pola, łąki, o dziwo nieco nieużytków. Nie jest aż tak przestrzennie jak u nas, w Polsce; horyzonty są jakby bliższe. Taka urokliwość Pomorza w pigułce.
Po zabudowaniach i braku dziur w asfalcie można poznać, że to nie Polska, tylko południowa część Bornholmu.
Druga część wyspy jest w swym oglądzie bardziej śródziemnomorska – a zapewne dla kogoś kto zna Skandynawię - pewnie skandynawska. Trochę skał, pofałdowany teren, jakbyśmy byli w górach, chociaż najwyższy punkt wyspy nie wznosi się na więcej niż 60 metrów. Wąwozy, urwiska, karłowaty las trzymający się kurczowo szczelin skalnych... jakby nasze Karkonosze, tylko znów w miniaturze...
Środkowy Bornholm.
Co najpiękniejsze? Kraj można przemierzyć wszerz i wzdłuż na przełaj. Brak płotów, zamkniętych osiedli, brak poczucia osaczenia. W Polsce taki Bornholm zostałby posiekany aktami własności w postaci nieprzebytych ogrodzeń, każdy z nas miałby kawałek tej ziemi i urządzałby ją pod swoje wyobrażenie, powstałoby jedno wielkie grodzone osiedle... i nikt – poza właścicielami tego mielonego nie chciałby tu przyjeżdżać; bo po co? Duńczycy to zrozumieli i nie dzielą ziemi na mniejsze kawałki, nie budują gdzie popadnie nowych osiedli. Kolejne pokolenia korzystają z tego co mają, zostawiając potomnym, to co sami otrzymali w nienaruszonym stanie. Być może dlatego, że mają świadomość, że to mała wyspa, więc muszą ją uszanować. I to działa... i przyciąga. I wszyscy, których znam, a byli na Bornholmie twierdzą jednym głosem, że jest to miejsce magiczne. Jakim cudem duńska przepiękna wyspa skojarzyła mi się z naszą gminą Poświętne?!
Ale u nas tez ładnie. Stawy na Czubajowiźnie
Wbrew pozorom mogła mi się skojarzyć: łączy je natura, małe zaludnienie, szerokie, wolne przestrzenie... Wyspa jest bardziej urozmaicona, ale naszej gminie też niczego nie brakuje. Jeszcze jest tu przepięknie...
i safari tuż za domem...
Czy jest szansa aby tego nie zaprzepaścić? Szczerze mówiąc – pewnie nie, ale pomarzyć warto. I o moich wizjach, jak mogłaby wyglądać nasza maleńka ojczyzna będą kolejne teksty o wspólnym tytule „Gminne mrzonki”.
Kosaćce na Bagnie Feliksów.