Kurs nurkowy na Jeziorze Hańcza
Kocham wodę, uwielbiam pływać, a nurkowanie zawsze wydawało mi się fascynujące. Przy czym, niestety w Polsce nurkowanie z samą maską nie przysparza ogromu wrażeń, ale podczas letnich eskapad do cieplejszych krajów zejścia pod wodę były dla mnie jednymi z przyjemniejszych doświadczeń. Ekscytuje mnie zarówno stan nieważkości w wodzie, jak i poznawanie podczas zanurzeń równoległego świata. Ale nurkowanie na bezdechu – choć fajne – jest męczące i nie daje takich możliwości, jak nurkowanie ze sprzętem. A przekonałem się, że nurkowanie z akwalungiem jest naprawdę świetne kiedyś, podczas firmowego wyjazdu na Cypr, gdzie miałem okazję ponurkować rekreacyjnie. Przekonałem się wtedy, że przebywanie pod wodą z butlą przenosi człowieka w inną rzeczywistość właściwie bez negatywnych wrażeń i bez ograniczeń. Od tego czasu zrobienie kursu nurkowego stało się dla mnie marzeniem.Obiecałem kiedyś mojej nastoletniej córce, że jej ten inny, podwodny świat pokażę i wreszcie, po wielu latach trafiła mi się okazja, by spełnić z moim dzieckiem to wspólne już marzenie.
Nie chciałem robić kursu na basenie. O ile lubię każdą wodę – mogę pływać i w stawie hodowlanym (tak, zdarzyło mi się!) i w jeziorze, i w rzecze, czy morzu – o tyle basen jest dla mnie najsłabszą opcją.
Na miejsce przeprowadzenia kursu wybrałem jezioro Hańcza na Suwalszczyźnie. Najgłębsze i bardzo czyste polskie jezioro.

Jezioro Hańcza
W końcu czerwca stawiliśmy się na umówionym miejscu. Pierwszym wrażeniem z Centrum Nurkowego Adriatic, w którym mieliśmy wykupiony kurs, było zaskoczenie.

Nieźle się zapowiada, jak mamy taką wypasioną bazę…
Ale to tylko taki żart. Centrum Nurkowe miało swoją siedzibę w posesji obok.
Po krótkiej lekcji teoretycznej puszczono nas na głęboką wodę. I to dwa razy pierwszego dnia.

Zakładam mokry skafander, więc minę mam nietęgą. Tym bardziej, że w ogóle jest dość chłodno.
Jeszcze neoprenowe buty, kaptur i rękawiczki.

I mogę powalczyć ze sprzętem. Instruktor sprawdza czy wszystko jest na miejscu.

Gotowy do zanurzenia!

Teraz moje dziecko. Jak widać jest szczęśliwa.

Jeszcze tylko musi napluć na maskę…
i idziemy do wody.

Za chwilę pełne zanurzenie.
Przez cztery dni mieliśmy pięć nurkowań. Zaczęliśmy od pięciu metrów, a podczas ostatnich dwóch zanurzeń zeszliśmy na dwadzieścia – na więcej nie można podczas kursu początkowego.
Uzyskaliśmy uprawnienia federacji CMAS na nurkowania do 20 metrów (takiej wysokości jest mniej więcej sześciopiętrowy blok!) Wrażenia niezapomniane. I rozbudzone kolejne namiętności: kurs otworzył nam drogę do kolejnych kręgów wtajemniczeń: można nurkować nocą (świetnie się podgląda faunę), można robić kurs nurkowania jaskiniowego, nurkowania w suchym skafandrze, nurkowania wrakowego… Można pożyczyć sprzęt gdzieś w Grecji, czy Chorwacji, lub na Bornholmie, gdzie podobno Bałtyk nie ustępuje urodzie ciepłym morzom.
Póki co poznaliśmy maleńki fragment Jeziora Hańcza do głębokości 20 metrów. Hańcza jest jeziorem oligotroficznym (to znaczy ma ubogą florę i faunę). Nam się zdarzyło tylko ze dwa razy wpłynąć w potężną, taką filmową ławicę ryb. Przy brzegu czasami natykaliśmy się na okonie, zdarzały się też ładniejsze sztuki w toni. Widzieliśmy małego minoga i raz przemknęła jakaś większa ryba – może karp? Na dnie jest zaskakująco dużo ślimaków: żyworódek i racicznic, rzadziej zdarzają się zatoczki i błotniarki. Nad dennym mułem w podskokach uwijają się przepłoszone drobne kiełże... Roślinność, i zamieszkująca ją wodna fauna na Hańczy kończy się na siódmym – ósmym metrze. Dalej robi się już szaro, z rzadka przemykają ryby, a dno jest puste i wydaje się prawie martwe. Na dwudziestym metrze jest już właściwie ciemno. (Przynajmniej gdy my nurkowaliśmy, bo podobno bywa różnie). Mniej więcej na tej głębokości znaleźliśmy zatopioną łódkę i oglądaliśmy namiastkę skał podwodnych. Całość robi wrażenie niezapomniane.
Jedno zejście na tym etapie nurkowania trwa około pół godziny. I jest zaskakująco męczące. Wbrew pozorom organizm najwyraźniej potrzebuje sporo wysiłku, żeby jakoś się dostosować do takiego wysokiego ciśnienia. (Jakby nie patrzeć na tych dwudziestu metrach panuje atmosfera jak w kole dostawczego samochodu!)
Poza nurkowaniami mieliśmy codziennie średnio dwie godziny wykładów, więc pozostało nam sporo czasu na zwiedzenie okolicy Błaskowizny, czyli miejscowości, w której było nasze centrum nurkowe.
Dzięki temu mogliśmy troszkę nacieszyć zmysły pięknymi suwalskimi okolicznościami przyrody.

Okolice Błaskowizny

Gospodarstwo nad Szeszupą

Molenna staroobrzędowców w Wodziłkach.
Staroobrzędowcy to ortodoksyjni prawosławni, którzy nie zgodzili się z reformą ich kościoła w XVII wieku i uciekając przed prześladowaniami, z Rosji trafili między innymi do Wodziłek, gdzie kilka osób do dziś kultywuje dawne tradycje. Molenna to ich dom modlitwy.

Staw Turtulski koło Dyrekcji Suwalskiego Parku Krajobrazowego.
Krótko mówiąc: bardzo się cieszę, że mogliśmy spełnić marzenie, tym bardziej, że chyba dało nam ono nawet więcej frajdy niż się spodziewaliśmy.
Pamiątkowa fotka z instruktorami
A i Suwalszczyzna po raz kolejny zapewniła nam moc wspaniałych wrażeń i widoków. Liczę na to, że ten początkowy kurs był tylko preludium do dalszych bliskich spotkań z różnymi wodnymi głębinami.

Nadchodzi wieczór.
Warszawa, czerwiec 2017.
Wow, jestem pod wrażeniem znajomości fauny wodnej...te wszystkie nazwy to Ty tak z głowy?:) Super zdjątka:)
OdpowiedzUsuńGdzieś tam pisałem, że mam staw. Trochę sobie o wodzie i o tym co tam można zobaczyć poczytałem...
OdpowiedzUsuńDzięki za pozytywny komentarz...