BLOG O ŻYCIU NA WSI

06 kwietnia 2018

Dywagacje o domu. Część pierwsza.

 Dom: jaki powinien być?

Na przedmieściach Warszawy, na których mieszkałem przez większość życia, moi sąsiedzi na ogół uważali, że muszą posiadać co najmniej willę. Nie zwykły dom – ale właśnie willę, a najlepiej pałacyk. Taka willa na przedmieściu – to nobilituje! A czy poza zaspokojeniem własnego ego stawianie czterystumetrowego molocha dla trzyosobowej rodziny ma jakiś sens? – takiego pytania chyba sobie nikt tam nie zadawał.
  A ja uważam, że dom powinien być mały: sto, może sto dwadzieścia metrów spokojnie wystarczy dla cztero, czy pięcioosobowej rodziny. Uważam, że niewielkie gabaryty to tak naprawdę podstawowa cecha domu idealnego. Zaletami takiego budynku są jego ekonomiczność i ekologiczność.
  Mały dom to oczywiście mniejsze koszty budowy. Decydując się na duży dom trzeba pamiętać, że główne koszty budowy zaczynają się dopiero przy wykończeniówce: dziesiątki, albo setki metrów kwadratowych tynków, rozległe podłogi, nie kończące się przewody mediów, kolejne i kolejne okna... na to można wydać prawdziwą fortunę.
  Obecnie zdarza się to już rzadziej – ale z dawnych lat pamiętam wiele takich budów, które doprowadzało się do użytku tylko w części, a reszta domu trwała w stanie surowym nieraz dziesiątki lat, bo właścicieli nie było stać na wykończenie. Ale wtedy takie „przestrzelone” inwestycje były często wymuszone przez  system, w którym nam przyszło żyć. Nasi rodzice twierdzili, że budują duży dom, by biedne dzieci mogły w nim zamieszkać… Zwykle nie zamieszkiwali – i prawie pusty gmach zostawał na głowie starszych ludzi, którzy już zupełnie nie radzili sobie z jego utrzymaniem. Ale przyjmijmy, że chociaż jakiś argument przemawiający za potężną kubaturą był…
  Dziś ten argument upadł. Społeczeństwo się wzbogaciło na tyle, że z góry wiadomo, iż dzieci, gdy tylko będą mogły, to z domu się wyprowadzą. A mimo to inwestorzy bardzo często w myśl zasady „zastaw się, a postaw się”, zaciskają pasa, biorą pożyczkę, wykańczają zbyt wielki dom – i potem klną w duchu, że tak dużo wydają na jego utrzymanie: ogrzewanie, remonty, przemeblowania. Tego wszystkiego koszty rosną wykładniczo wraz z metrażem.
  A to i tak jedynie część problemów, które stwarza zbyt duży budynek.
   Dzisiaj wydaje się, że dużo lepiej zadbamy o swoje potomstwo pozostawiając mu nie część za wielkiego domu, ale jak najmniej zdegradowane środowisko. Co ma wielkość domu do degradacji środowiska? Ma i to wiele: począwszy od budowy: duży dom wymaga dużo cementu, cegieł, drewna – wszystkiego dużo – a to wszystko pożera energię i zasoby. Wydaje się, że to jednorazowa ingerencja… ale nic bardziej mylnego! Później dalej zużywamy energie i zasoby – na ogrzewanie, oświetlenie, sprzątanie; wszelką codzienną eksploatację. Podam przykład: przyjmuje się, że zimą na ogrzanie 1 metra kwadratowego dość dobrze izolowanego domu potrzeba około 50 W/h, czyli dom stumetrowy pobiera średnio przez cztery zimowe miesiące około pięciu kilowatów energii. To tak jakbyśmy mieli przez ten czas włączone pięćdziesiąt (!) starych, stuwatowych żarówek. A jeśli mamy trzysta metrów do ogrzania, to tych żarówek świeci się nam już sto pięćdziesiąt. Kto by sobie pozwolił na takie marnotrawstwo?! I nie jest oczywiście istotne czym się grzejemy: czy węglem, czy prądem czy gazem. Tyle energii musimy zużyć, i zużywamy, i już. Wypalony węgiel czy gaz już nigdy nie stanie się na powrót węglem, czy gazem; doda się do smogu i efektu cieplarnianego... A przecież ogrzewanie jest tylko jedną z wielu składowych kosztów (także tych środowiskowych) utrzymania mieszkania.
  Ponadto domu nie stawia się przecież na rok, czy dwa i w rezultacie tylko dlatego, że ktoś miał kaprys, lub niską samoocenę, przez wiele dziesiątków kolejnych lat, środowisko zupełnie niepotrzebnie jest eksploatowane w sposób rabunkowy. A dziś już wiemy, dlaczego upadła cywilizacja Majów i jak skończyli mieszkańcy Wysp Wielkanocnych...
  Według mnie pieniądze zaoszczędzone na budowę i eksploatację niewielkiego domu naprawdę fajnie wydać jakoś przyjemniej. A zasoby nie wyrwane środowisku – zostawić następnym pokoleniom. To na pewno bardziej im się przyda, niż przewymiarowany dom.
  Jeśli nie zanudziłem i interesują Cię moje dywagacje o domu idealnym – zapraszam do kolejnego wpisu na ten temat.


2 komentarze:

  1. Hmmm...próbuję połączyć mieszkańców Wysp Wielkanocnych ze zbyt dużymi domami, ale jakoś ni jak...Moze chodzi o to, że za dużo tych żarówek wypalili ciosając kamienne kolosy??? Rozwiniesz watek w następnym wpisie, please?:)))
    Abstrahując od pseudoekologicznego bełkotu (no po Tobie to się nie spodziewałam!) masz rację - mały dom ma zasadniczy plu - mniejsza powierzchnia do sprzątania i mniej okien do mycia. reszta to pikuś;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Na ciosaniu kolosów za bardzo się nie znam, więc wątku raczej nie rozwinę. Chociaż... kto wie czy prace nad rzeźbami nie przyczyniły się do degradacji środowiska na Wyspach? Natomiast to z kolei do upadku społeczności. W każdym razie, gdy Holendrzy odkryli pozbawione drzew i wyjałowione Wyspy Wielkanocne żyło tam nie więcej niż trzy tysiące ludzi. Wcześniej populacja dochodziła prawdopodobnie nawet do piętnastu tysięcy. I jest teoria, że do tego wyginięcia przyczyniła się właśnie degradacja środowiska. Także jest wielce prawdopodobne, że z podobnym przyczyn upadły cywilizacje Indian Południowamerykańskich. I pewnym sensie również tych z Ameryki Północnej- tylko tu środowisko Indianom zniszczyli najeżdźcy... Wiesz to lepiej ode mnie...
    Nie jestem ekooszołomem, ale nie ulega wątpliwości, że energię potrzebną nam do istnienia czerpiemy z zasobów i wydaje się, że skoro się czerpie jakieś zasoby, to one wcześniej, czy później się skończą. Uważam więc, że odpowiedzialne zachowanie polega na tym aby jak najdalej odsunąć ten moment i nie zużywać energii bez sensu. Pewnie, że może wiele się wydarzyć do tego momentu, w którym nasza cywilizacja dojdzie do ściany. Ludzkość może do tego czasu przestać istnieć, może wynajdziemy inne źródła energii, ale póki co, według mnie, powinniśmy zachowywać się w miarę racjonalnie, aby dać szansę naszym następcom. I jak dla mnie to nie jest pikuś...
    Pio-nek 1973

    OdpowiedzUsuń