Dom: jaki powinien być?
Na przedmieściach Warszawy, na których mieszkałem przez większość życia, moi sąsiedzi na ogół uważali, że muszą posiadać co najmniej willę. Nie zwykły dom – ale właśnie willę, a najlepiej pałacyk. Taka willa na przedmieściu – to nobilituje! A czy poza zaspokojeniem własnego ego stawianie czterystumetrowego molocha dla trzyosobowej rodziny ma jakiś sens? – takiego pytania chyba sobie nikt tam nie zadawał.
A ja uważam, że dom powinien być mały: sto, może sto dwadzieścia metrów spokojnie wystarczy dla cztero, czy pięcioosobowej rodziny. Uważam, że niewielkie gabaryty to tak naprawdę podstawowa cecha domu idealnego. Zaletami takiego budynku są jego ekonomiczność i ekologiczność.
Mały dom to oczywiście mniejsze koszty budowy. Decydując się na duży dom trzeba pamiętać, że główne koszty budowy zaczynają się dopiero przy wykończeniówce: dziesiątki, albo setki metrów kwadratowych tynków, rozległe podłogi, nie kończące się przewody mediów, kolejne i kolejne okna... na to można wydać prawdziwą fortunę.
Obecnie zdarza się to już rzadziej – ale z dawnych lat pamiętam wiele takich budów, które doprowadzało się do użytku tylko w części, a reszta domu trwała w stanie surowym nieraz dziesiątki lat, bo właścicieli nie było stać na wykończenie. Ale wtedy takie „przestrzelone” inwestycje były często wymuszone przez system, w którym nam przyszło żyć. Nasi rodzice twierdzili, że budują duży dom, by biedne dzieci mogły w nim zamieszkać… Zwykle nie zamieszkiwali – i prawie pusty gmach zostawał na głowie starszych ludzi, którzy już zupełnie nie radzili sobie z jego utrzymaniem. Ale przyjmijmy, że chociaż jakiś argument przemawiający za potężną kubaturą był…
Dziś ten argument upadł. Społeczeństwo się wzbogaciło na tyle, że z góry wiadomo, iż dzieci, gdy tylko będą mogły, to z domu się wyprowadzą. A mimo to inwestorzy bardzo często w myśl zasady „zastaw się, a postaw się”, zaciskają pasa, biorą pożyczkę, wykańczają zbyt wielki dom – i potem klną w duchu, że tak dużo wydają na jego utrzymanie: ogrzewanie, remonty, przemeblowania. Tego wszystkiego koszty rosną wykładniczo wraz z metrażem.
A to i tak jedynie część problemów, które stwarza zbyt duży budynek.
Dzisiaj wydaje się, że dużo lepiej zadbamy o swoje potomstwo pozostawiając mu nie część za wielkiego domu, ale jak najmniej zdegradowane środowisko. Co ma wielkość domu do degradacji środowiska? Ma i to wiele: począwszy od budowy: duży dom wymaga dużo cementu, cegieł, drewna – wszystkiego dużo – a to wszystko pożera energię i zasoby. Wydaje się, że to jednorazowa ingerencja… ale nic bardziej mylnego! Później dalej zużywamy energie i zasoby – na ogrzewanie, oświetlenie, sprzątanie; wszelką codzienną eksploatację. Podam przykład: przyjmuje się, że zimą na ogrzanie 1 metra kwadratowego dość dobrze izolowanego domu potrzeba około 50 W/h, czyli dom stumetrowy pobiera średnio przez cztery zimowe miesiące około pięciu kilowatów energii. To tak jakbyśmy mieli przez ten czas włączone pięćdziesiąt (!) starych, stuwatowych żarówek. A jeśli mamy trzysta metrów do ogrzania, to tych żarówek świeci się nam już sto pięćdziesiąt. Kto by sobie pozwolił na takie marnotrawstwo?! I nie jest oczywiście istotne czym się grzejemy: czy węglem, czy prądem czy gazem. Tyle energii musimy zużyć, i zużywamy, i już. Wypalony węgiel czy gaz już nigdy nie stanie się na powrót węglem, czy gazem; doda się do smogu i efektu cieplarnianego... A przecież ogrzewanie jest tylko jedną z wielu składowych kosztów (także tych środowiskowych) utrzymania mieszkania.
Ponadto domu nie stawia się przecież na rok, czy dwa i w rezultacie tylko dlatego, że ktoś miał kaprys, lub niską samoocenę, przez wiele dziesiątków kolejnych lat, środowisko zupełnie niepotrzebnie jest eksploatowane w sposób rabunkowy. A dziś już wiemy, dlaczego upadła cywilizacja Majów i jak skończyli mieszkańcy Wysp Wielkanocnych...
Według mnie pieniądze zaoszczędzone na budowę i eksploatację niewielkiego domu naprawdę fajnie wydać jakoś przyjemniej. A zasoby nie wyrwane środowisku – zostawić następnym pokoleniom. To na pewno bardziej im się przyda, niż przewymiarowany dom.
Jeśli nie zanudziłem i interesują Cię moje dywagacje o domu idealnym – zapraszam do kolejnego wpisu na ten temat.
Hmmm...próbuję połączyć mieszkańców Wysp Wielkanocnych ze zbyt dużymi domami, ale jakoś ni jak...Moze chodzi o to, że za dużo tych żarówek wypalili ciosając kamienne kolosy??? Rozwiniesz watek w następnym wpisie, please?:)))
OdpowiedzUsuńAbstrahując od pseudoekologicznego bełkotu (no po Tobie to się nie spodziewałam!) masz rację - mały dom ma zasadniczy plu - mniejsza powierzchnia do sprzątania i mniej okien do mycia. reszta to pikuś;)
Na ciosaniu kolosów za bardzo się nie znam, więc wątku raczej nie rozwinę. Chociaż... kto wie czy prace nad rzeźbami nie przyczyniły się do degradacji środowiska na Wyspach? Natomiast to z kolei do upadku społeczności. W każdym razie, gdy Holendrzy odkryli pozbawione drzew i wyjałowione Wyspy Wielkanocne żyło tam nie więcej niż trzy tysiące ludzi. Wcześniej populacja dochodziła prawdopodobnie nawet do piętnastu tysięcy. I jest teoria, że do tego wyginięcia przyczyniła się właśnie degradacja środowiska. Także jest wielce prawdopodobne, że z podobnym przyczyn upadły cywilizacje Indian Południowamerykańskich. I pewnym sensie również tych z Ameryki Północnej- tylko tu środowisko Indianom zniszczyli najeżdźcy... Wiesz to lepiej ode mnie...
OdpowiedzUsuńNie jestem ekooszołomem, ale nie ulega wątpliwości, że energię potrzebną nam do istnienia czerpiemy z zasobów i wydaje się, że skoro się czerpie jakieś zasoby, to one wcześniej, czy później się skończą. Uważam więc, że odpowiedzialne zachowanie polega na tym aby jak najdalej odsunąć ten moment i nie zużywać energii bez sensu. Pewnie, że może wiele się wydarzyć do tego momentu, w którym nasza cywilizacja dojdzie do ściany. Ludzkość może do tego czasu przestać istnieć, może wynajdziemy inne źródła energii, ale póki co, według mnie, powinniśmy zachowywać się w miarę racjonalnie, aby dać szansę naszym następcom. I jak dla mnie to nie jest pikuś...
Pio-nek 1973