BLOG O ŻYCIU NA WSI

11 maja 2018

Koza, która ogrzewa dom.

Koza, która ogrzewa dom.

Pierwszy raz z pojęciem „ogrzewanie kominkowe” spotkałem się prawie czterdzieści lat temu, na wycieczce do zamku w Malborku. Byłem wtedy dzieckiem, ale pamiętam opowieść pani przewodnik o tym, że wielkie zamczysko było ogrzewane powietrzem przepływającym przez kamienie ułożone na piecach gdzieś tam w podziemiach warowni. Niemal dwadzieścia lat później, bodajże w Krościenku zobaczyłem jak tego typu ogrzewanie działa w praktyce. Pojechaliśmy tam na ferie. Mieszkaliśmy na stancji w starej, chyba przedwojennej willi i okazało się, że była ona ogrzewana powietrzem znad potężnego kominka. A w budynku było co najmniej kilka pokoi do wynajęcia. Zaskoczyło mnie, że tak duży dom można ogrzać kominkiem.
  Później trochę się interesowałem tematem i ze zdziwieniem skonstatowałem, że również w zimnej Skandynawii tradycyjne domy były często ogrzewane centralnie umieszczonymi żeliwnymi piecami – tak zwanymi kozami.
  Zresztą i polskie wiejskie chaty miały dokładnie takie samo rozwiązanie. Z tym, że z rozmów ze starszymi ludźmi, którzy wychowali się w takich chałupach wynika, że owszem – chałupę dało się jako - tako piecem kaflowym ogrzać, ale i tak najlepiej miał ten z domowników, który spał bezpośrednio na piecu, bo w dalszej części domostwa woda nad ranem zamarzała w wiadrze… 



Tradycyjny piec kaflowy wciąż służący do ogrzewania chałupy, w której spędziliśmy sympatyczny zimowy weekend na suwalszczyźnie.

Jak to było możliwe, że w zamczysku o ogromnej kubaturze, potężnych murach zbudowanych z zimnych z natury cegieł można było utrzymać komfort termiczny paląc w oddalonych od komnat piecach, a w wiejskiej chacie zbudowanej z ciepłych – by się zdawało - bali drewnianych ten komfort kończył się tuż za piecem? Okna w obu przypadkach były beznadziejnie izolowane, więc tu różnic być nie mogło… I tu kłania się bezwładność cieplna cegły i drewna. Cegła raz nagrzana kumuluje w sobie energię i powoli oddaje ją czyniąc otoczenie przyjemniejszym termicznie przez długie godziny. Drewno dobrze izoluje, ale nie nagrzewa się i energii cieplnej w nim zawartej jest bardzo niewiele. Dlatego w drewnianym budynku, gdy ogień wygaśnie, dość szybko robi się zimno.
   Mój domek jest ceglany… Założyłem więc, że będzie miał przyzwoitą bezwładność cieplną. To było jedną z głównych przesłanek, żeby zastosować nietypowy (jak na nasze doświadczenia, które nauczyły nas, że domu bez wodnej instalacji CO nie da się użytkować) system ogrzewania. Drugą przesłanką była niewielka kubatura domu. Razem z poddaszem budynek ma około stu trzydziestu metrów kwadratowych. Łatwo w internecie znaleźć przeliczenie, że na ogrzanie takiej powierzchni (przy standardowej wysokości pomieszczeń i odpowiedniej izolacji termicznej) wystarczy piec dający piętnaście - szesnaście kilowatów ciepła.
  Mimo to wcale nie byłem pewien, że wszystkie te informacje, które posiadłem na temat ogrzewania okażą się w praktyce prawdziwymi. Mimo to na etapie przebudowy domu postanowiłem zawierzyć swojej wiedzy i intuicji i nie zbudowałem instalacji centralnego ogrzewania. Postawiłem na potężną, szesnastokilowatową żeliwną kozę dobrej norweskiej produkcji. I postanowiłem, że to ona będzie źródłem ciepła w moim domu. Koza waży 340 kilo, wygląda dosyć stylowo i stoi w centralnym punkcie domu, na ceglanej podmurówce. Ma szybki, przez które widać płomienie i może robić za wdzięczny mebel. Umieszczona jest przy dużej ścianie kominowej, która jest wymurowana z pełnej cegły i służy również jako grzejnik. Ponadto te ceglane, nietynkowane ściany komina i szafki, ceglane parapety i żeliwna koza są – można tak powiedzieć – elementami ozdobnymi w naszej kuchni i salonie. 


  
 A to moje źródło ciepła.
Szafka wymurowana naprzeciw komina podtrzymuje podciąg stropu, kumuluje ciepło i jest według nas elementem ozdobnym. Krótko mówiąc - wielofunkcyjny mebel!

Koza bezpośrednio ogrzewa salon i kuchnię, które stanowią jedno pomieszczenie. Z kuchni jest szerokie przejście do przedpokoju, który również pobiera ciepło bezpośrednio od pieca.
  Sypialnie na poddaszu są ogrzewane przez ciepło pochodzące z żaroodpornej rury kominowej. Rura ta jest umieszczona w szerokim przewodzie kominowym, z którego gorące powietrze grawitacyjnie jest rozprowadzone do poszczególnych pokoi poprzez krótkie kanały umieszczone pod sufitem.
  Pierwsze doświadczenia z ogrzewaniem – jeszcze w czasie budowy nie były zbyt optymistyczne. Gdy zimą przyjeżdżaliśmy do wyziębionego domu na dwa lub trzy dni warunki były mocno spartańskie. W domu – i to tylko na dole - zaczynało być w miarę ciepło dopiero pod koniec naszego w nim pobytu – właśnie trzeciego dnia. Trochę optymistyczniej zrobiło się, kiedy spędziliśmy w nim tydzień w ferie zimowe. I okazało się, że rzeczywiście od trzeciego dnia, po porządnym napaleniu w piecu temperatura osiągnęła stabilny, akceptowalny poziom.
 

Wiejska siłownia. Zbieram chrust na przyszłą zimę. Tu akurat zbieram to, co wyciachały bobry. 

Dzisiaj, po dwóch zimach (chociaż rzeczywiście niezbyt srogich) uważam, że ogrzewanie kominkowe jest rozwiązaniem do zaakceptowania, chociaż niesie za sobą pewne niedogodności.
  Podstawowym oczywistym minusem jest konieczność podkładania do pieca. Czyli najlepiej by było, aby w domu ciągle ktoś był. W praktyce w codziennym użytkowaniu nie jest to aż takie dolegliwe. W końcu wieczorem wszyscy wracamy do domu i wystarczy wtedy napalić, by było w porządku.
  Do samego faktu przynoszenia drewna i nakładania można się przyzwyczaić. Żyjąc na wsi życia nie spędza się w mieszkaniu, ale raczej w obejściu, wykonując w nim różne czynności, a przynoszenie drewna jest po prostu jedną z nich. Nic takiego. Ale zimowe wyjazdy to jest problem organizacyjno – logistyczny. Albo ktoś musi pilnować „domowego ogniska” albo trzeba, narażając się na koszty, włączyć ogrzewanie elektryczne podtrzymujące temperaturę.
  Drugą niedogodnością jest bałagan, który robi się podczas przynoszenia opału i podkładania. No i na to rady nie ma. Więc albo ktoś to zaakceptuje, albo nie może mieć ogrzewania kominkowego.
  Oczywistą zaletą natomiast takiego ogrzewania jest praktycznie darmowe ciepło. (To znaczy jeśli ktoś ma dostęp do darmowego drewna). 

 
 A to sterta uzbierana na najbliższą zimę. Po pokrojeniu - żeby przetrwać mrozy - musi tego być dziesięć - dwanaście metrów.

A dla mnie równie istotną zaletą jest poczucie niezależności. Jakże mnie przez wiele lat uwierała świadomość, że mój dostawca gazu, którym się odgrzewałem, bezkarnie robi mnie w konia! Te kolejne wymyślne pozycje na rachunkach, aby tylko uwiarygodnić kolejną podwyżkę! Nie sama cena mnie tak irytowała, ale właśnie te pokrętne tłumaczenia. Brrrr! Z perwersyjną wprost satysfakcją zerwałem z nimi umowę i zakończyłem współpracę!
  Ponadto żywy płomień w domu daje jednak szczególny nastrój i takie ciepło, które ogrzewa również duszę.
  Podsumowując: nie żałuję, że wykonując instalację grzewczą poszedłem na skróty – i wróciłem właściwie do dawnych rozwiązań. Bo w połączeniu z aktualnymi technikami termoizolacji (grubość i jakość ocieplenia, szczelna stolarka okienna itd.), te tradycyjne i proste rozwiązania okazują się zupełnie wystarczające. Czego mój dom jest
przykładem.

09 maja 2018

Zastałem dom murowany, pozostawię drewniany...


Dom wymarzony - jak sobie go zrobić.

Mój dom spodobał mi się na pierwszy rzut oka. Powierzchnia około siedemdziesięciu metrów kwadratowych, parterowy z dwuspadowym dachem, ceglany. Kubatura idealna, proporcje zachowane, domek jak z dziecięcego obrazka. Taka zwykła mazowiecka chałupka z lat siedemdziesiątych. Taki kształt i wielkość budynku bardzo mi odpowiadały, natomiast nie odpowiadał mi wygląd elewacji. Pragnąłem domu bardziej klasycznego.
 
 Ostatni moment, aby zobaczyć dom ceglanym...
Ważne też było (jest) otoczenie domu. Dookoła niego rosną potężne lipy i jesion – co nadaje z kolei całości posmak siedziby ziemiańskiej. (Dawniej wokół domów wiejskich nie sadzono drzew, bo szkoda było ziemi, a poza tym na słomiane dachy źle wpływały opadające z drzew liście). Ponadto ja zamierzałem wykorzystać użytkowo poddasze, czego również nigdy nie praktykowano w typowych wiejskich chatach. Siłą rzeczy wyszło na to, że postanowiłem przerobić typowy zagrodowy budynek w coś na kształt dworku.
 
 ... bo z drugiej strony postępują prace.
Remont zacząłem od zwalenia eternitowego dachu wraz z więźbą, która była w rozsypce. Przy okazji rozebrałem właściwie do stropu niziutkie ściany kolankowe i szczytowe i nadbudowałem je drugi raz – tym razem w szczytowych ścianach pozostawiając po dwa otwory okienne, a ściany kolankowe – nieco podwyższyłem i zalałem solidny wieniec jako podporę dla dachu. Rozebrałem również do stropu, umieszczony centralnie, stary, dwukanałowy komin, a w jego miejsce postawiłem komin zbiorczy, ze wszystkimi jedenastoma przewodami wentylacyjnymi oraz kanałem dymowym. Chciałem, żeby nad dachem górował pojedynczy, centralny komin, bo takie jego położenie wydaje mi się najbardziej wskazane. Ponadto – nawiązując do stylu dworkowego - dach przyozdobiłem czterema symetrycznymi wykuszami – po dwa na każdej połaci. Oczywiście chciałem także w ten sposób doświetlić pomieszczenia na poddaszu, ale właśnie świadomie wybrałem lukarny, a nie na przykład jakże modne obecnie okna dachowe. Dach pokryłem również nawiązującym swym wyglądem do tradycyjnych pokryć gontem bitumicznym. Ażeby nie psuć wrażenia prostoty i zachowawczości zrezygnowałem z orynnowania. Dach ma dosyć solidny okapnik i na razie podmurówka wytrzymuje rozbryzgującą się wodę.
  Zawsze chciałem mieszkać w domku drewnianym. Natomiast - tak jak pisałem - drewno ma jedną podstawową (bo przecież nie jedyną!) wadę: posiada niską bezwładność cieplną, to znaczy mieszkanie drewniane szybo się nagrzewa, ale i szybko wychładza. Wysoką bezwładność zapewnia za to cegła. W przypadku mojego domu postanowiłem upiec dwie pieczenie na jednym ogniu: mieć ładny, właśnie wymarzony jego wygląd połączony z funkcjonalnością...  i po prostu go oszalowałem.
 "po prostu go oszalowałem" - to taki żart. Wykonanie drewnianej elewacji jest niezwykle pracochłonne. Takich deseczek jak na filmiku musiałem wykonać prawie trzysta. A to tylko jeden z licznych detali.
 A tu już elementy gotowe do zamontowania.
W tym celu wykonałem rekonesans po okolicznych, już nielicznych starych budynkach drewnianych, żeby zobaczyć, jakie mają charakterystyczne cechy. I następnie spróbowałem te najważniejsze detale architektury drewnianej, które okazały się rzeczywiście wyróżniające jedynie dla chałup w najbliższej okolicy przenieść na swoją elewację. Niestety pewne elementy – jak wykończenia wykuszy - już zdążyłem do tego czasu popsuć, wykonując je zupełnie nie w miejscowym stylu, nad czym boleję, ale nie na tyle, żeby je zmieniać. 
 
Tu akurat chałupa jest oszalowana. Między innymi z tego domu "zapożyczyłem" charakterystyczne wykończenia nad oknami i ogólny wzór odeskowania. Czeka mnie jeszcze wykonanie ozdoby szczytowej. Tego domu już nie ma. Spłonął z pół roku temu.
  
 ... a tak to wygląda u mnie.
Za to zachowałem charakterystyczny dla moich okolic drewniany ornament biegnący nad oknami, tylko nieznacznie zmieniając, ze względów technologicznych rysunek detalu deski. A także mam zamiar umieścić w szczytach dachu ozdobę o kształcie również spotykanym jedynie w mojej okolicy. Ta praca wciąż jeszcze jest przede mną.
  Oczywiście szalując dom byłem w stanie jedynie nawiązać do miejscowych wzorów: chociażby z tego względu, że tutejsze (jak większość wiejskich domów drewnianych) tradycyjne budowle postawione były z bala nieoszalowanego. Poza tym wiejskie chaty nigdy nie miały użytkowego poddasza z oknami w ścianach szczytowych – z tego powodu nie mogłem tych ścian wykończyć w rysunku spotykanym w okolicznych domach. I tak dalej.
 
 A tu zaczynam prace. Pod folią są łaty, na folii kontrłaty, pomiędzy nimi styropian i dalej deski.
Najniżej położonym, ozdobnym elementem elewacji jest kamienna podmurówka. Uważam, że podmurówka z polnych kamieni świetnie nawiązuje do tradycyjnego budownictwa, a także pasuje do drewnianego budynku oraz otoczenia.
  Myślę, że o wykonaniu tej podmurówki i w ogóle o moich doświadczeniach z murowaniem kamieni napiszę kiedyś oddzielny artykuł. Żeby nie przedłużać tego.  
 
Mam nadzieje, że efekt wart jest włożonej pracy.
Obecnie do wykończenia zewnętrznych ścian zostało mi naprawdę niewiele: Obramowania okien na poddaszu, części listew, fragmenty podmurówki, wspomniane ozdoby w szczytach. A,  - i oczywiście ganek, którego wykończenie jest pewnym wyzwaniem. Gdy dokonam tych prac nie omieszkam o tym pochwalić się na swym blogu.