BLOG O ŻYCIU NA WSI

05 sierpnia 2021

Gminne mrzonki częśc 2.

    Nasza okolica staje się powoli przedmieściami. Dzielimy nasze działki na drobniejsze, zagospodarowujemy nieużytki, zaprzestajemy hodowli zwierząt, wycinamy otaczające nas lasy. Wiem, że wielu moim sąsiadom takie zmiany pasują, nie chcą mieszkać na wsi; pragną, by budowały się kolejne osiedla, powstawała infrastruktura, wytaczano nowe ulice, brukowano chodniki i lano asfalt... a mnie taka wizja przeraża. Nie po to uciekałem z przedmieść na wieś, aby znów wylądować  na ciasnym osiedlu... 

    Wiem też, że są mieszkańcy, którzy tak jak ja kochają wiejskie klimaty, dobrze się czują w otwartej przestrzeni, cenią sobie intymność i kontakt z przyrodą. To z takimi ludźmi chciałbym podzielić się moimi wizjami dotyczącymi  przyszłości naszej okolicy. Bo że będzie się one zmieniać to nieuniknione. Może warto byłoby jednak wymyśleć jakąś alternatywę dla zabetonowanego, bezdusznego przedmieścia, jakimi stają się kolejne podwarszawskie miejscowości. I w tych trzech tekstach po wspólnym tytułem "Gminne mrzonki" postaram się opowiedzieć, co mnie tu urzekło, co mnie niepokoi i jakiej idealnej przyszłości spodziewałbym się dla tej mojej małej ojczyzny. Oczywiście nie bez przyczyny nazwałem ten cykl odnoszący się do mojej najbliższej okolicy „gminne mrzonki”; mam świadomość że moje chcenie rozmija się z dążeniami większości mieszkańców, więc będzie to, co ma być, ale pomarzyć chyba można... 

 

Jak się mieszka w takiej okolicy to trudno nie marzyć... Łąki nad Rządzą niedaleko Czubajowizny.

 
    Zapraszam więc do lektury drugiej części Gminnych Mrzonek – czyli mojego spojrzenia na przyszłość naszej gminy...
    Podróże kształcą. Podczas podróży można spotkać ciekawych ludzi, wymienić się doświadczeniami, można zanurzyć się w historii, dowiedzieć się, dlaczego obecna sytuacja wygląda tak, jak wygląda i lepiej zrozumieć zależności, które wpływają na nasze życie. Można też nie sięgać aż tak głęboko i podpatrzeć jedynie jakieś rozwiązania techniczne albo estetyczne, by przełożyć je chociażby na wygląd swojego domu, czy ogrodu...
Można też zauważyć, jak na przestrzeni lat zmienia się oferta „podróżnicza”. Co proponowano przyjezdnym ćwierć wieku temu, a jak to wygląda dziś. Z drugiej strony da się zaobserwować dokąd ludzie jeżdżą i co ich przyciąga. Podam dwa przykłady. Pierwszy raz do Żelazowej Woli – miejsca urodzenia Fryderyka Szopena trafiłem pewnie z ćwierć wieku temu. Dworek był zadbany, park wokół nie bardzo. Utrata - rzeczka przepływająca przez park niestety śmierdziała na odległość. Po dworku – Muzeum Szopena przechadzało się samemu, eksponatów niewiele: trochę mebli, pisma, nietypowe pianino – żyrafa sprzed około dwustu lat... Lubię zwiedzać dokładnie, ale wizyta u Szopenów zajęła mi najwyżej półtorej godziny. W okolicy zajechaliśmy jeszcze do skansenu w Granicy – ale to była w tym czasie kompletna ruina, zajrzeliśmy też do starej leśniczówki w Kampinosie, gdzie obejrzeliśmy wystawę przyrodniczą, na którą składały się wypchane zwierzęta żyjące w Parku. W Muzeum Kolejnictwa w pobliskim Sochaczewie już pocałowaliśmy kłódkę, bo było otwarte tylko do jakieś wczesnopopołudniowej pory. Przez całą wycieczkę nie minęliśmy bodaj jednego turysty, nigdzie nie było żadnych knajp, gościńców. Nigdzie też nie znaleźlibyśmy, nawet gdybyśmy bardzo chcieli, żadnego noclegu. Infrastruktury: parkingów, sklepików, informacji – zero. To była połowa lat dziewięćdziesiątych.
Gdy trafiłem w to miejsce drugi raz – kilka lat temu, prawie go nie poznałem. Po pierwsze wszędzie tłumy turystów. Park wokół dworu w Żelazowej Woli odnowiony i zagospodarowany. Sam dworek odrestaurowany, ale niestety pozbawiony niemalże eksponatów (zostały wywiezione do Muzeum Szopenowskiego w Warszawie). Nieopodal historycznej zabudowy pobudowano ogromny paskudny betonowiec z zapleczem usługowym. Świadczy on – moim zdaniem - nie najlepiej o guście zarządzających, ale świetnie o frekwencji zwiedzających. W nieodległym Kampinosie bogata oferta turystyczna służąca bliższemu zapoznaniu się z walorami historyczno – przyrodniczymi okolicy. W Muzeum Kolejnictwa można było wykupić wycieczkę historyczną kolejką wąskotorową... Do tego rozbudowane zaplecze: wszędzie knajpki, usługi turystyczne, w co drugim domu noclegi. Ludzie w okolicy żyją z historii i sławy Fryderyka Szopena, który w tych okolicach spędził pierwsze kilka lat życia... Pomiędzy moją pierwszą, a drugą wizytą wydarzyło się coś niebywałego, jakbym trafił w dwa różne miejsca...
Drugi przykład, podobny, ale o większej skali: Krótko: w końcu lat dziewięćdziesiątych wybraliśmy się zimą z moją narzeczoną w Góry Świętokrzyskie. Pierwszą noc przespaliśmy w schronisku w Nowej Słupi. Drugą chcieliśmy spędzić gdzieś bliżej Kielc. Wylądowaliśmy w jakiejś nieczynnej, zamarzniętej, zrujnowanej bursie i dziękowaliśmy Bogu, że nie pod mostem... Nigdzie żadnych noclegów, czynnego schroniska (to były szkolne czasy, na hotel nie było nas stać), żadnych prywatnych kwater. Nic. A i turystów także na lekarstwo, chociaż to takie przepiękne tereny i przebogate w przyrodnicze i krajoznawcze atrakcje. A obecnie? Można tam pojechać na dwa tygodnie i się nie nudzić. Mnóstwo atrakcji: Jaskinia Raj, kamieniołomy, Zamek w Chęcinach, w Bodzentynie, zespół klasztorny na Świętym Krzyżu, nieodległy Park Jurajski w Bałtowie, Krzemionki Opatowskie, do tego Jodłowa Puszcza, gołoborza, czarownice i muzeum hutnictwa neolitycznego... i Muzeum Etnograficzne w Tokarni. A zimą na co drugim stoku brzęczą wyciągi i okrągły rok ludzie odwiedzają tłumnie ten rejon. Miejscowi nieźle z tego żyją i doceniają coraz bardziej to, co mają, a co jeszcze dwadzieścia lat temu leżało odłogiem odrzucone, zapyziałe, niechciane... o czym sami kielczanie z niepojętą pogardą mówili: kielecczyzna...
  Czy te okolice Kampinosu, czy te zapomniane Góry Świętokrzyskie sprzed lat czegoś Ci, drogi Czytelniku nie przypominają? Oczywiście. Dzisiaj my tak samo traktujemy swoją okolicę: nie zauważamy jej walorów i możliwości. Wykorzystujemy tę ziemię, na której siedzimy w najbardziej prosty i jednocześnie barbarzyński sposób: pozbywamy się jej za marne grosze pozbawiając się jednocześnie swojej przyszłości. A my tutaj, w tych naszych wioskach rozsypanych między wydmami a bagnami; między łąkami a laskami, powinniśmy po pierwsze docenić to, co posiadamy. 

 

Turzowisko po sąsiedzku - w Choinach.

Rozejrzeć się, może przejść po okolicy, przejechać po niej rowerem, zachwycić się i nie biadolić już na internetowym forum, że mieszkamy na ostatnim miejscu pod słońcem. To nasze zapóźnienie może być również atutem. Powinniśmy łaskawszym okiem spojrzeć na te nasze niedoinwestowane włości. Mieszka nas tu mało, nie mamy przemysłu, nie ma do nas dobrego dojazdu... To wszystko prawda. Ale mamy za to mnóstwo przestrzeni, zieleni, jest gdzie się zaszyć i odpocząć od zgiełku miasta, które zmęczone dyszy przecież tuż za naszymi miedzami. Swe życie pędzi tam dwa miliony ludzi. Na pewno część z nich chętnie czasami by zwolniła, na kilka dni zapomniała o nie cierpiących zwłoki obowiązkach i przyjechała tu do nas nacieszyć oczy bezkresną łąką, posłuchać śpiewu ptaków, schłodzić się w leśnym cieniu, pobłądzić po nieprzebytych trzęsawiskach. Pobyć blisko Przyrody. 

 

Stanowisko okrężnicy bagiennej na stawach w Czubajowiźnie.

Jeśli zachęcimy warszawiaków i przedstawimy im sensowną ofertę na spędzenie u nas czasu - to oni u nas znajdą to, za czym w głębi duszy tęsknią. Za czym tęskni każdy człowiek, choćby nie wiem jak był zagoniony i zaabsorbowany dniem codziennym. A może zwłaszcza wtedy...
Ktoś powie, że to mrzonki, że u nas nic ciekawego nie ma i nic ciekawego do zaoferowania  nie mamy... A zaśmiecone lasy to za mało. Ja jestem pewny, że te nasze skrawki wydmowych borów i bagiennych olsów, zanikające brzeziny i samotne wspomnienia dąbrowy mogą być wystarczającym magnesem dla turysty. 

 

Zerodowana śródleśna łąka w choińskim lesie.

Ale gdyby chcieć ich przyciągnąć więcej, trzeba im więcej zaoferować. Takim wabikiem zawsze jest woda... Polacy uwielbiają spędzać czas nad jeziorami, morzem, tłumnie odwiedzają górskie stawy... Hola, hola! Skąd u nas wziąć wodę i to tyle jej, żeby można było spędzić nad nią weekend czy nawet tygodniowy pobyt? Piotrze, chyba masz fatamorganę jeśli tu widzisz wodę... No widzę... oczyma wyobraźni...

 

Wieczór nad moim stawem. Nawet tak mały zbiornik niewątpliwie cieszy oko.

Bo rzeczywiście dziś na terenie gminy Poświętne nie ma dużych zbiorników wodnych. Pozostały jedynie zalewane okresowo bagna i niewielkie zbiorniki. Ale kilkaset, a tym bardziej kilka tysięcy lat temu, mieliśmy tu rozlewające się szeroko ogromne choć płytkie jeziora. Takie jezioro zapewne rozciągało się na północ od Czubajki i Laskowizny aż do Tułu i Karolewa, a być może sięgało aż do Cygowa i Choin.  Podobne ogromne rozlewisko prawdopodobnie było na zachód od Poświętnego, w okolicach Kolna, gdzie jeszcze dziś pozostały resztki bagien. 

 

Znów Rządza i rozległa równina za Czubajowizną i Laskowizną. Tu ewidentnie kiedyś było jezioro. Gdyby tak choć część tej równiny oddać spowrotem we władanie wody...

Sądząc po ukształtowaniu terenu, to kilka tysięcy lat temu większość naszej gminy prawdopodobnie była rozległym jeziorem, z którego tu i tam wynurzały się skrawki lądu. Dopiero w efekcie nanoszenia namułów, zarastania i późniejszej melioracji otrzymaliśmy taki obraz naszej gminy, jaki mamy obecnie. Moim zdaniem nic nie stoi na przeszkodzie, aby część naszej ziemi z powrotem zalać wodą. Woda jest magnesem przyciągającym turystów. Zważywszy na niewielką odległość od stolicy, a także inne walory przyrodnicze, o których pisałem wyżej, takie zbiorniki wodne mogłyby stać się prawdziwą żyłą złota, taką jaką obecnie są Mazury, czy bliższy nam Zalew Zegrzyński.


Woda u nas jest wszędzie. Tu w okolicy Krubek Górek.

Ale po kolei małymi krokami. Jeśli mamy – zgodnie z Planami Rozwoju Gminy – stawiać na turystykę musielibyśmy zacząć od sprzątnięcia lasów i przydroży. To, co zrobiliśmy z lasami, to jest koszmar. Nie ma szans, żeby ktokolwiek przyjechał w tak zaśmiecone tereny, jak nasze. My chyba już się do tego przyzwyczailiśmy ale naprawdę wszyscy moi znajomi,  których zabrałem na spacer, są wstrząśnięci. Nie wyobrażam sobie na przykład sterty opon, czy rozbebeszonego AGD na Bornholmie. Tam polałaby się krew, niczym u nas silnikowy olej w choinowym młodniku!
 

 

Jak można!?

Załatwienie sprawy leśnych śmieci to jest warunek pierwszy i nie do obejścia, ażeby myśleć chociaż o jednym turyście. A o tym, jak wyobrażam sobie stworzenie u nas pojezierza będzie traktował kolejny wpis.












2 komentarze:

  1. Od przeszło 30 lat przyjeżdżam do tego miejsca w każdy wolny dzień i wcale bym nie chciała by przybyło tutaj turystów. Żałuję że zniknęły z dróg wozy konne. Ale niech to miejsce zagubione wśród pól i lasów takim właśnie zostanie - na tym polega jego urok

    OdpowiedzUsuń
  2. Miło mi, że Pani również podoba się ta okolica. Ja też bym chciał, aby pozostała ona jak najdłużej taką, jaką jest. Tylko pewnie sama Pani widzi jak bardzo i jak szybko postępują zmiany. Bliskość wielkiego miasta powoduje, że przybywa mieszkańców, działkowiczów; miejscowi chętnie sprzedają swoje ziemie deweloperom. Bo te ziemie wydaja się nic nie warte. Nie dają żadnej korzyści. Moim zdaniem jedynie rozwój turystyki jest w stanie dać ludziom oczekiwany zysk i uświadomić mieszkańcom, jaki skarb posiadają. Może wtedy mniej chętnie będą się go wyzbywać. Na to liczę.

    OdpowiedzUsuń