Moich drobnych pomidorów w życiu nie zamieniłbym na te wypasione ze sklepu...
Na moim ogródku warzywnym nie używam chemii. Żadnych oprysków i żadnych sztucznych nawozów. Taką mam idee fixe. Uważam, że skoro mogę się nie podtruwać, to powinienem tę możliwość wykorzystać. Gdybym mieszkał w mieście, albo nie lubił pracy ogrodowej – wsuwałbym przemysłowe warzywka, aż miło! Ale skoro już wyniosłem się na wieś, to sadzę i pielęgnuję wszystko własnoręcznie – i korzystam z dobrodziejstw własnego ogrodu.
Mikrosłatka z prawdopodobnie już ostatniego w tym sezonie zbioru.
Wydaje mi się, że nie jestem fanatykiem. Świetnie zdaję sobie sprawę, że od chemii stosowanej w rolnictwie nie ma odwrotu. Gdyby jej nagle zabrakło, to ludzkość otarłaby się o zagładę. Musimy mieć świadomość, że tylko dzięki nowoczesnym środkom wspomagającym uprawy, mamy tak obfite i zawsze udane zbiory - jak mamy. Gdyby nie miliony ton nawozów i tysiące litrów przeróżnych oprysków wylewanych na nasze pola – niewiele by na nich wyrosło.
Ktoś powie, że przesadzam, że przecież sto lat temu ludzie również uprawiali ziemie, nie stosowali chemii i jakieś plony jednak mieli.
Kapusta wielkością nie powala - ale zapewniam, że smakiem - i owszem.
To prawda: jakieś plony mieli. Na przykład w Polsce pszenicy przed wojną zbierano średnio trzykrotnie mniej, a ziemniaków dwukrotnie mniej z hektara niż obecnie, (podaję dane w mocnym przybliżeniu za Małymi Rocznikami Statystycznymi z lat 1939 i 2007). Taki wyśrubowany wynik otrzymujemy oczywiście nie tylko dzięki chemii, ale gdyby jej nagle zabrakło, to plony byłyby przez wiele lat dużo niższe, niż sto lat temu. Bierze się to stąd, że obecne gatunki hodowanych roślin są dużo bardziej wymagające i słabe. Gdyby ich nie zabezpieczyć przed chwastami, przed grzybami, bakteriami, owadami, nie pobudzić do wzrostu hormonami i nie zasilić zbilansowanymi precyzyjnie odżywkami – w elewatorach po jesiennych zbiorach znalazłoby się co najwyżej echo. Koszt pożywienia wzrósłby wielokrotnie, a zdesperowani, głodni ludzie zaczęliby krwawo walczyć o przetrwanie.
Dlatego świat skazany jest na chemię i będzie ona trafiała na nasze uprawy w coraz większych ilościach i nie ma od tego odwrotu.
Świat jest skazany… ale ja? Niekoniecznie.
I późno jesienna rzodkiewka też niespecjalnie wybujała. Taka jest uroda własnych warzyw.
No dobrze. To teraz z drugiej strony. Skoro te preparaty są takie świetne, że pozwalają nam podwoić albo i potroić plony, to może po prostu powinniśmy je polubić i pić kubłami! I będziemy po nich rośli zdrowo i obficie, jak te łany zbóż na polach…
I na pierwszy rzut oka wygląda na to, że to jest słuszny pogląd… Mamy mnóstwo jedzenia. Nie głodujemy jak sto lat temu, więc nasza średnia długość życia wydłużyła się wspaniale! I jak do tej pory cała ta chemia jakoś nam nie zaszkodziła…
Chociaż pory jak kupne. Widocznie im u mnie dobrze.
Tylko czy na pewno tak jest? Tak naprawdę nie wiemy, jak długo i w jakim zdrowiu byśmy żyli, jedząc produkty pochodzące z upraw bez chemii. Jest szansa, że jeszcze dłużej, niż obecnie. Ponadto w populacji pojawiają się jednak pewne symptomy, że z naszym zdrowiem coś jest nie tak. Myślę tu na przykład o wzroście ilości zachorowań na raka (w ciągu ostatnich trzydziestu lat liczba zachorowań zwiększyła się dwukrotnie – za portalem onkologia.org.pl). Znacznie też wzrosła ilość przypadków chorób układu krwionośnego, czy zachorowań na alergie.
Czy skażenie środowiska i naszego jedzenia środkami wspomagającymi uprawy mają wpływ na te statystyki? Nie mam pojęcia i tak naprawdę chyba nikt tego nie wie. Ale jest to wielce prawdopodobne.
Też korzystam z dobrodziejstw nowych odmian. To zdjęcie z połowy października. Dawniej o tej porze roku maliny były już tylko mglistym wspomnieniem.
Jesteśmy częścią otaczającej nas przyrody. Jeśli przez miliony lat przystosowywaliśmy się do panującej w niej równowagi i nauczyliśmy korzystać z jej różnorodności, to zmiany które fundujemy sobie obecnie, prawdopodobnie rzutują na nasze życie. A podporządkowujemy sobie świat w sposób bezwzględny i totalny.
Według mnie przerażający. Jednym opryskiem potrafimy zamienić żywy wszechświat zielonej łąki w martwą pustynię. Innym mordujemy cały złożony, różnorodny ekosystem owadów żyjących na naszych uprawach. Jeszcze innym powodujemy, że miliony roślinek wysianych na wielosethektarowym polu wzrastają, kwitną i wydają plon dojrzewający dokładnie w tym samym czasie. Kolejne substancje mordują tak przecież trwałe i odporne kolonie bakterii, wirusów, grzybów. Używamy specyfików pozwalających dłużej zachować świeżość zbieranych plonów. Do tego środki wspomagające i przyspieszające wzrost…i wiele, wiele innych. To wszystko prędzej czy później trafia na nasze stoły. Jeśli te specyfiki zabijają, niszczą, regulują, a także wspomagają tak wiele różnych organizmów, z którymi współżyliśmy na Ziemi od zawsze, to czy jest możliwe, że na nas akurat one nie wpływają? To jest po prostu niemożliwe. Według mnie wszystko, co robimy otaczającej nas przyrodzie - w konsekwencji robimy również sobie. Owszem, nie wymieramy od tego z dnia na dzień. Ale podtruwamy się na pewno. Być może wciąż jeszcze ta suma pożytków i strat ze stosowania chemii w rolnictwie jest dla nas dodatnia. Ale nie jestem przekonany, że ten plus jest jakiś szczególnie wielki, a nie wykluczone, że w wielu indywidualnych przypadkach już jest ogromnym minusem. (Wielu z nas jest uczulonych na preparaty, czasem specyficzne cechy organizmu lub choroby narządów wewnętrznych mogą powodować ich nie tolerowanie). Najgorsze jest to, że kupując w sklepie pożywienie tak do końca nie wiemy, jakie związki chemiczne, inne niż naturalne, w nim się kryją.
Każdy z nas ma na pewno listę produktów, których nie jada z powodu dolegliwości, które te produkty wywołują. A ile toksyn zjadamy nie zdając sobie z tego sprawy? Czy za kilkadziesiąt, czy kilkaset lat nasi potomni będą się nam dziwić, że mogliśmy być tacy bezmyślni, iż sami się wykończyliśmy? Jeśli jacyś potomni po nas zostaną...
I dlatego nie stosuję chemii. Świata tym nie zbawię, jakoś przesadnie zdrowy też nie jestem, ale jakieś zasady trzeba mieć.
Zaraz do kolacji schrupię ostatniego w tym roku świeżego ogórka.
Jest jeszcze co najmniej jeden powód, dla którego unikam w uprawie wszelkich sztucznych preparatów. Napiszę o nim w następnym artykule i przestrzegam przed lekturą wszystkich, którzy już po tym wpisie uważają mnie za oszołoma! Ten drugi powód jest zupełnie odjechany!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz