BLOG O ŻYCIU NA WSI

22 lutego 2019

Niedzielny spacer

Uroki okolicy Poświętnego niedaleko Wołomina.

W połowie lutego zapachniało wiosną.

 Wybraliśmy się więc na niedzielny spacer po okolicznych bagnach.
 Nie tylko my poczuliśmy wiosnę.
 Z każdej wycieczki fajnie jest zachować jakąś pamiątkę...
 

Podobne skorupy zostały kiedyś znalezione również i na mojej działce. Znajomy archeolog, który je oglądał stwierdził, że być może pochodzą z VIII - IX wieku...
 
... co w świetle tych tekstów nie wydaje się nieprawdopodobne. To dosyć ekscytujące, że można tak namacalnie natknąć się na taką Historię błądząc po miejscowym lesie, podczas niedzielnego spaceru...

Bób do zadań specjalnych.

Bób do zadań specjalnych.


Związek frazeologiczny „zadać komuś bobu” oznacza zwyciężyć kogoś, zadać mu decydujący cios, narobić mu takich kłopotów, że się nie pozbiera. Skąd się wzięło to  powiedzenie? – nie mam pojęcia, ale mam nadzieję, że to „sprzątnięcie” przeciwnika za pomocą bobu nie przyniosło tej jakże pożytecznej roślinie negatywnych konotacji. W każdym razie ja chętnie bym bób przyjął, gdyby tylko ktoś chciał mi go zadać. Po prostu lubię bób. W dzieciństwie sadziła go i z sukcesami hodowała moja mama. Potem coś się w przyrodzie (albo w bobie?) pomieszało i sadzonki przestały dawać plony. Rosły marne i zanim zawiązały strąki, zżerały je mszyce. I domowy bób na długie lata zniknął właściwie z mojego menu, z rzadka zastępowany kupnymi ziarnami. 


 Początek maja zeszłego roku. Bób to te pierwsze sadzonki za jaskrami...
  Gdy zamieszkałem na wsi postanowiłem powrócić do smaku z dzieciństwa i posadziłem bób. Jak każda roślina – najlepiej plonuje na żyznej ziemi. Ale na mojej, raczej niezbyt urodzajnej, bób też się udał.  Jest polecany do ogrodu ponieważ, jak wszystkie rośliny motylkowe, w symbiozie z bakteriami skutecznie gromadzi azot, wzbogacając glebę w ten cenny pierwiastek.
  W pierwszym roku moich eksperymentów z bobem nie miałem spektakularnych sukcesów. Jak sądzę za późno został wysiany. Bób bowiem wysiewa się wczesną wiosną – nie boi się przymrozków, za to dobrze wiąże strączki, gdy bywa chłodno i koniecznie jeszcze wiosennie - wilgotno. Uzbrojony w tą wiedzę w kolejnym roku zasadziłem nasiona już pod koniec marca . I poskutkowało: z nie więcej niż trzydziestu nasionek miałem ze trzy - cztery kilogramy  bobu, co wydaje mi się świetnym osiągnięciem. W tym roku też przymierzam się do wysiania małego zagonka bobu i liczę, że znów mi się uda cztery – pięć razy nacieszyć podniebienie jego smakiem.
   A to połowa maja. Na bobie pojawiły się pierwsze kwiaty i... mszyce.

W literaturze i internecie wszyscy piszący o bobie zawsze podkreślają, że jest on chętnie atakowany przez mszyce. I rzeczywiście – był nawet moment, że byłem bliski złamania mojej zasady dotyczącej nieużywania w uprawie chemicznych preparatów, bo mszyce pojawiły się i na moich roślinkach. Ale chwilę później pojawiły się również larwy biedronek, które pracowicie przenosiłem na porażone krzaczki i w ciągu najwyżej dwóch tygodni mszyce właściwie znikły. Na ile to możliwe próbowałem jednocześnie wybić mrówki, które również pojawiły się na poletku bobowym. Mrówki bowiem bronią mszyce przed biedronkami. Dosyć to skomplikowane zależności, najważniejsze, że na kilkumetrowym areale można sobie pozwolić na ręczne sterowanie ekosystemem. A wiosną – latem i tak spędzam w ogródku mnóstwo czasu, bo lubię po prostu obserwować, jak wszystko rośnie i rozwija się, więc te dodatkowe pięć minut na wygniecenie mrówek i znalezienie i przeniesienie kilku biedronek z miejsca na miejsce nie stanowią już wielkiej różnicy. 
  Polecam bób, bo to łatwa roślina do pielęgnacji, daje wczesny plon, którym zaskoczycie domowników i gości. 
O jego walorach odżywczych i smakowych nawet nie będę pisał – kto jadł to wie, a kto nie jadł - niech spróbuje i doceni.

09 lutego 2019

Jak zrobiłem nietypowe kratki nawiewowe.

Wracam do kratek. (rewizyjnych)



 Tej zimy postanowiłem poświęcić się ślusarstwu. Pospawałem więc kotwy do podstaw słupków ogrodzeniowych, a także bramy przeznaczone do założenia w ogrodzeniu, które buduję dookoła stawu. Niejako przy okazji wreszcie zmontowałem sobie również kratki do nawiewów kominkowych.
 
Początkowo ambitnie wymierzałem kąt prosty na kątowniku, ale w końcu i tak niektóre połączenia musiałem doszlifowywać, żeby w miarę do siebie pasowały. Kątownik 25 na 25.

Jak już pisałem ogrzewam dom przy pomocy wolno stojącego pieca, tak zwanej kozy. Aby odzyskać więcej ciepła wymurowałem potężny komin z pełnej cegły, a wewnątrz komina jest stalowa rura dymowa, ogrzewająca powietrze rozprowadzane w sypialniach na poddaszu. Komin jest masywny, ponieważ pełni rolę akumulatora energii. Jego gabaryty pozwalają mi na wejście do środka, żeby tam wykonać ewentualne prace remontowe czy montażowe. (Na przykład przed obecnym sezonem grzewczym do głównej rury doczepiłem cztery węższe, aluminiowe rurki tzw. spiro, które spełniają rolę radiatorów, podnoszących skuteczność całego systemu.) Do komina wciskam się przez otwór rewizyjny, który siłą rzeczy jest dość duży. I to ten właz wreszcie postanowiłem zamknąć drzwiczkami. 
 
Po trzech latach może wreszcie warto zasłonić tą dziurę...?  

  Pierwotnie chciałem takie zamknięcie kupić. Dowiedziałem się jednak, że koszt ogromnej kratki nawiewowo – rewizyjnej do mojego komina będzie na pewno przekraczać trzysta złotych, co uznałem za przesadę. Kupiłem więc kilka metrów kątownika, który pociąłem i pospawałem tak, by utworzyły dwie ramy kraty. 
 
Pospawane i spasowane ramki...

Pierwsza z nich wchodzi w otwór rewizyjny i dospawanymi kotwami unieruchamia się w nim – tworząc jakby framugę, a druga rama – mieszcząca się pierwszej - jest częścią właściwych drzwiczek. 

 

Detale: kotwy i blokady, żeby nic nie wpadało za głęboko. Spawy są tylko z tyłu. Łączenia chyba nie wyglądają źle?

Wejście do komina pełni nie tylko rolę rewizji, ale także jest częścią systemu grzewczego – tędy wpada powietrze, które ogrzewa się od rury dymowej wewnątrz komina, by następnie oddać ciepło w pomieszczeniach na górze. Dlatego też wypełnienie drzwiczek musi być ażurowe. Tu wykorzystałem drzwi siatkowe, które dawno temu podczas remontu serwerowni zabrałem jako odpad z pracy. Drzwi odstały swoje lata w ciemnym zakątku stodoły, a teraz okazały się bardzo przydatne. 
 
 Siatkowane drzwi z serwerowni dostały drugie życie...

W ostatniej chwili zrezygnowałem z zastosowania do tej kratki zawiasów – będzie ona po prostu wyjmowana z zewnętrznej ramy, ponieważ uchylanie jej na zawiasach wymagałoby dużej wolnej przestrzeni. A my w ten kącik przy kominie postanowiliśmy w przyszłości wstawić jeszcze jedną szafkę kuchenną. A kratka będzie pewnie dość często wyjmowana; po pierwsze w celu wyczyszczenia, a po drugie wewnątrz komina wykonałem jeszcze suszarkę. 

 ... a tu już szykuję suszareczkę do komina.

To świetne miejsce do suszenia grzybów czy kiełbasy, bo gdy się pali w piecu jest tu ciepło i przewiewnie. Jedynie dzieci będą może narzekać, że im śmierdzi suszonymi grzybami… ale one żyją w świecie równoległym, więc może nie zauważą… 
 
Grzybów o tej porze nie ma... ale może być i kiełbasa i skorupki dla kur.

Efekt końcowy mojej pracy wydał mi się zadowalający, więc w podobnej technologii wykonałem jeszcze jedną kratkę – tym razem na sufit, gdzie z kolei wykuty jest otwór nad piecem, przez który ogrzane powietrze przedostaje się do maleńkiej łazienki na górze.
  Tym sposobem zaoszczędziłem w sumie ze czterysta złotych; a satysfakcja – jak zwykle – nie do ocenienia!

 
  A tu końcowy efekt. Doświetliłem lampą - i dlatego widać wnętrze. Normalnie jest czarna siatka i trudno się dopatrzeć, co jest za nią.