Bób do zadań specjalnych.
Związek frazeologiczny „zadać komuś bobu” oznacza zwyciężyć
kogoś, zadać mu decydujący cios, narobić mu takich kłopotów, że się nie
pozbiera. Skąd się wzięło to
powiedzenie? – nie mam pojęcia, ale mam nadzieję, że to „sprzątnięcie”
przeciwnika za pomocą bobu nie przyniosło tej jakże pożytecznej roślinie
negatywnych konotacji. W każdym razie ja chętnie bym bób przyjął, gdyby tylko
ktoś chciał mi go zadać. Po prostu lubię bób. W dzieciństwie sadziła go i z
sukcesami hodowała moja mama. Potem coś się w przyrodzie (albo w bobie?) pomieszało
i sadzonki przestały dawać plony. Rosły marne i zanim zawiązały strąki, zżerały
je mszyce. I domowy bób na długie lata zniknął właściwie z mojego menu, z
rzadka zastępowany kupnymi ziarnami.
Początek maja zeszłego roku. Bób to te pierwsze sadzonki za jaskrami...
Gdy zamieszkałem na
wsi postanowiłem powrócić do smaku z dzieciństwa i posadziłem bób. Jak każda
roślina – najlepiej plonuje na żyznej ziemi. Ale na mojej,
raczej niezbyt urodzajnej, bób też się udał. Jest polecany do ogrodu ponieważ, jak
wszystkie rośliny motylkowe, w symbiozie z bakteriami skutecznie gromadzi azot,
wzbogacając glebę w ten cenny pierwiastek.
W pierwszym roku moich
eksperymentów z bobem nie miałem spektakularnych sukcesów. Jak sądzę za późno
został wysiany. Bób bowiem wysiewa się wczesną wiosną – nie boi się
przymrozków, za to dobrze wiąże strączki, gdy bywa chłodno i koniecznie jeszcze
wiosennie - wilgotno. Uzbrojony w tą wiedzę w kolejnym roku zasadziłem nasiona
już pod koniec marca . I poskutkowało: z nie więcej niż trzydziestu nasionek
miałem ze trzy - cztery kilogramy bobu, co wydaje
mi się świetnym osiągnięciem. W tym roku też przymierzam się do wysiania małego
zagonka bobu i liczę, że znów mi się uda cztery – pięć razy nacieszyć
podniebienie jego smakiem.
A to połowa maja. Na bobie pojawiły się pierwsze kwiaty i... mszyce.
W literaturze i
internecie wszyscy piszący o bobie zawsze podkreślają, że jest on chętnie
atakowany przez mszyce. I rzeczywiście – był nawet moment, że byłem bliski złamania
mojej zasady dotyczącej nieużywania w uprawie chemicznych preparatów, bo mszyce
pojawiły się i na moich roślinkach. Ale chwilę później pojawiły się również
larwy biedronek, które pracowicie przenosiłem na porażone krzaczki i w ciągu najwyżej
dwóch tygodni mszyce właściwie znikły. Na ile to możliwe próbowałem
jednocześnie wybić mrówki, które również pojawiły się na poletku bobowym.
Mrówki bowiem bronią mszyce przed biedronkami. Dosyć to skomplikowane
zależności, najważniejsze, że na kilkumetrowym areale można sobie pozwolić na
ręczne sterowanie ekosystemem. A wiosną – latem i tak spędzam w ogródku mnóstwo
czasu, bo lubię po prostu obserwować, jak wszystko rośnie i rozwija się, więc
te dodatkowe pięć minut na wygniecenie mrówek i znalezienie i przeniesienie
kilku biedronek z miejsca na miejsce nie stanowią już wielkiej różnicy.
Polecam bób, bo to łatwa roślina do pielęgnacji, daje wczesny plon, którym zaskoczycie domowników i gości.
O jego walorach odżywczych i smakowych nawet nie będę
pisał – kto jadł to wie, a kto nie jadł - niech spróbuje i doceni.