Białowieskie spotkania z żubrami – zima 2020.
Podczas ferii świąteczno - sylwestrowych udało nam się wygospodarować trzy wolne dni i wyruszyliśmy do Białowieży. Wybraliśmy ten kierunek, bo to stosunkowo blisko, a jednak dosyć egzotycznie.
Mniej więcej w połowie drogi między Warszawą, a Białowieżą jest miejscowość Ciechanowiec, w którym ma swoją siedzibę Muzeum Rolnictwa. I zdecydowanie warto tam zajrzeć... a nawet więcej niż zajrzeć; spokojnie można tam spędzić cały dzień... a także i noc, gdyż na terenie skansenu można przenocować w stylowej, krytej strzechą chacie.
Teren muzeum jest duży. My zwiedzaliśmy je w pośpiechu cztery godziny i nie zdążyliśmy zobaczyć wszystkich. A ekspozycje, które można tam obejrzeć mogą zaciekawić szerokie grono odbiorców:
Podczas ferii świąteczno - sylwestrowych udało nam się wygospodarować trzy wolne dni i wyruszyliśmy do Białowieży. Wybraliśmy ten kierunek, bo to stosunkowo blisko, a jednak dosyć egzotycznie.
Mniej więcej w połowie drogi między Warszawą, a Białowieżą jest miejscowość Ciechanowiec, w którym ma swoją siedzibę Muzeum Rolnictwa. I zdecydowanie warto tam zajrzeć... a nawet więcej niż zajrzeć; spokojnie można tam spędzić cały dzień... a także i noc, gdyż na terenie skansenu można przenocować w stylowej, krytej strzechą chacie.
Teren muzeum jest duży. My zwiedzaliśmy je w pośpiechu cztery godziny i nie zdążyliśmy zobaczyć wszystkich. A ekspozycje, które można tam obejrzeć mogą zaciekawić szerokie grono odbiorców:
Lokomobile w Ciechanowieckim Muzeum Rolnictwa...
Fascynatom techniki na przykład spodobają się zapewne utrzymane w świetnym stanie parowe lokomobile, stare ciągniki, silniki i maszyny rolnicze z pierwszej połowy XX wieku.
... narobiłem tu tyle zdjęć...
Wiele z nich jest na chodzie i podczas imprez organizowanych w Muzeum można zobaczyć je w działaniu.
... że mam problem z wybraniem tych najfajniejszych...
Wielbiciele sztuk plastycznych mogą podziwiać ogromną kolekcję pisanek wielkanocnych, z których liczne to prawdziwe perełki.
...jajek i technik zdobienia są tysiące... chyba wybrałem najzwyklejsze.
Zadowoleni będą miłośnicy etnografii; w skansenie zapoznać się można z rzeczywistością życia różnych warstw społecznych: od bezziemnych wyrobników, przez włościan, ubogą szlachtę, duchownych - po folwark bogatych ziemian...
Jedna z chałup w skansenie.
Jest też coś dla szukających mocnych wrażeń: Muzeum Weterynarii. Pełno tu przedziwnych nożyc, szczypc, rozwieraczy, siekaczy, piłek, wzierników, którymi „leczono’’ zwierzaki... Może i rzeczywiście je leczono, ale te narzędzia, a także szkice i opisy zabiegów leczniczych, normalnego człowieka przyprawiają co najmniej o dreszcze. Pewnie zresztą i dziś używa się takich lub podobnych urządzeń, ale nie widzi się tego na co dzień, więc wystawa robi wrażenie. Najrozsądniej tą część ekspozycji zwiedzać latem lub jesienią. Wtedy zszargane nerwy na pewno można uspokoić liściem melisy albo korzeniem kozłka lekarskiego z nieodległego ogródka ziołowego, który również uprawiany jest na terenie Muzeum. Teraz, zimą każde z nas pomełło trochę mąki ciężkimi żarnami w młynie wodnym i w ten sposób rozładowało napięcie po Muzeum Weterynarii. Całkiem humory nam poprawiła przewodniczka, która oprowadzała nas po muzeum.
Wnętrze dworu myśliwskiego. Rogi też się załapały.
W Dworku Myśliwskim opowiedziała anegdotę dotyczącą wiszących tam pięknych rogów łosia. Otóż dworek jest często wykorzystywany do wykonywania zdjęć ślubnych. Zdarzyło się, że rozbawiony pan młody uparł się, by robić mu zdjęcia z tymi rogami... Jak się wkrótce okazało żona dowcipnisia widocznie uznała, że skoro jej mąż pragnie być rogaczem, to chętnie spełni jego życzenie... Od tego czasu fotograf nie zgadza się na sesje z porożem.
Gdy kończyliśmy zwiedzanie po czterech godzinach – czuliśmy niedosyt i obiecaliśmy sobie, że odwiedzimy ten skansen jeszcze raz, gdy będzie cieplej. Wtedy zobaczymy wspomniany ziołowy ogród, muzeum leśnictwa z leśniczówką i pokręcimy się po malowniczym parku - czego nie zdążyliśmy zrobić tym razem.
Do Białowieży dojechaliśmy wieczorem.
Następnego dnia umówiliśmy się na zwiedzanie z przewodnikiem najstarszej i najbardziej naturalnej części rezerwatu Białowieskiego Parku Narodowego.
Chodzenie po lesie w kilkunastoosobowej grupie pod opieka przewodnika?! Przyznam szczerze, że nie byłem zachwycony taką atrakcją. Musiałem sam siebie przekonywać, że przecież nie wiem o lesie wszystkiego, więc może jednak warto posłuchać kogoś, kto wie więcej ode mnie... a może będzie ciekawie opowiadał...? Warto się poświęcić.
Gdy kończyliśmy zwiedzanie po czterech godzinach – czuliśmy niedosyt i obiecaliśmy sobie, że odwiedzimy ten skansen jeszcze raz, gdy będzie cieplej. Wtedy zobaczymy wspomniany ziołowy ogród, muzeum leśnictwa z leśniczówką i pokręcimy się po malowniczym parku - czego nie zdążyliśmy zrobić tym razem.
Do Białowieży dojechaliśmy wieczorem.
Następnego dnia umówiliśmy się na zwiedzanie z przewodnikiem najstarszej i najbardziej naturalnej części rezerwatu Białowieskiego Parku Narodowego.
Chodzenie po lesie w kilkunastoosobowej grupie pod opieka przewodnika?! Przyznam szczerze, że nie byłem zachwycony taką atrakcją. Musiałem sam siebie przekonywać, że przecież nie wiem o lesie wszystkiego, więc może jednak warto posłuchać kogoś, kto wie więcej ode mnie... a może będzie ciekawie opowiadał...? Warto się poświęcić.
Zabytkowa brama do lasu.
Spacer trwa około trzech godzin. Dziewicza puszcza jednak jest odmienna od takiego lasu, który na ogół widzimy.
Pierwsze zdziwienie: właściwie brak sosen. Ten gatunek drzewa, który spotykamy najczęściej w polskich lasach okazuje się być w prawdziwej puszczy gatunkiem obcym. To nam uświadamia jak drastycznie zmieniliśmy otaczający nas ekosystem.
Puszcza Białowieska.
Drugie zdziwienie: w pralesie – jak podobno mówią Czesi – dość ważnym gatunkiem drzewa, występującym stosunkowo licznie jest lipa. Do tej pory sądziłem, że lipa to drzewo typowo parkowe, rosnące raczej z nasadzeń i jeśli już znalazło się lesie – to tylko dlatego, że uciekło gdzieś z przydroża, lub z ziemiańskiej posiadłości. A tu nagle w Białowieskiej Puszczy prastare wyniosłe lipy!
Kto by pomyślał, że to lipa?!
Pozostałe główne gatunki drzewostanu – takie jak graby, dęby i świerki wydały mi się jak najbardziej na miejscu. Dowiedziałem się także, że na razie dobrze się mają w puszczy również wiązy, które w ubiegłym wieku zdziesiątkowała choroba holenderska.
Charakterystycznie skręcony pień graba, który obraca się wokół swojej osi. Przewodnik twierdził, że to po to, by poszerzyć sobie przestrzeń życiową.
Przewodnik opowiadał ciekawie nie tylko o miejscowej florze ale i faunie. Na przykład o swoim jedynym spotkaniu z rysiem, o żubrach, które nie boją się ludzi, a nawet potrafią – jeśli są w stadzie i w pełni sił, dać odpór watasze wilków. Mówił o ptakach rozsiewających jemiołę oraz zwrócił naszą uwagę, że dzięcioł samiec co roku wykuwa nową dziuplę. Robi to prawdopodobnie z przyczyn higienicznych, ale też być może okazuje tym swojej samicy jak silnym i sprawnym jest ptakiem. I że warto mieć z nim potomstwo. Pan przewodnik opowiadając ze swadą o tych dzięcielich zwyczajach zapytał jednego z uczestników wycieczki: „no, a pan ile dziupli wykuł dla partnerki?” Na co odpowiedziała pani uwieszona ramienia indagowanego: „Żadnej mi nie wykuł... siedzi w mojej dziupelce...”. Cała grupa bardzo radośnie przyjęła to zwierzenie, a pan przewodnik, nieco zakłopotany, zmienił temat i opowiedział nam jak to zwierzęta – głównie dziki i żubry niszczą rolnikom uprawy w Białowieży i robią to na tyle skutecznie, że obecnie we wsi nikt już nie uprawia ziemi, bo po prostu i tak nie da się pozyskać plonu... Puszcza więc wraca na swoje dawne tereny odbierając ludziom to, co kiedyś jej wydarli... Na dziś miejscowa gospodarka opiera się chyba na turystyce i najwyraźniej to mieszkańcom wystarcza...
W każdym razie pomysł na spacer po lesie z przewodnikiem okazał się trafiony i muszę przyznać, że dużo z tej lekcji wyniosłem. Tylko niestety wiele pytań przyszło mi do głowy już po wycieczce... czyżbym musiał wrócić znów i do Białowieży?
Słodziaki z Zagrody Pokazowej Żubrów.
Po południu pojechaliśmy do zagrody pokazowej żubrów, gdzie zobaczyliśmy wilka, rysia, dziki, żubronie, jelenia i sarny... nie no, żubry też oczywiście!
A jakże! Jelenie na rykowisku!
Wracając na stancję zatrzymaliśmy się w Białowieży w barze Biesiada, aby zjeść obiad. Oczywiście staraliśmy się spróbować miejscowej, regionalnej kuchni – zamówiliśmy więc między innymi kartacze i pierogi. I możemy spokojnie kolejny raz potwierdzić, że podlaska, czy w ogóle – wschodnia kuchnia zdecydowanie nam pasuje. I regionalne piwa również!
Wieczorem wybraliśmy się jeszcze na nabożeństwo do cerkwi świętego Mikołaja, ale niestety w świątyni było bardzo mało wiernych i nie śpiewano prawosławnych pieśni – na co szczególnie liczyliśmy. Jedynie dwóch duchownych odmówiło śpiewnie jakąś litanię krążąc wokół ikonostasu i ołtarza odczyniając niezrozumiałe dla nas do końca rytuały... ogólnie czuliśmy się jak na tureckim kazaniu...
Ostatni dzień wycieczki postanowiliśmy wykorzystać na niezobowiązujący spacer po lesie. Wybraliśmy dwie krótkie ścieżki dydaktyczne – w sam raz na rodzinną przechadzkę. Pierwsza z nich jest na mapce Białowieskiego Parku oznaczona jako Ścieżka Dydaktyczna Dęby Królewskie, a druga – przebiegająca tuż obok to Ścieżka Orlika Krzykliwego.
Aura była bardzo sprzyjająca. Urodę lasu podkreślała kilkucentymetrowa pierzynka świeżego śniegu, natomiast same dęby...? Czy ja wiem? U nas, w okolicach Wołomina rosną równie ładne, jeśli nie ładniejsze... Być może tylko nie tak liczne.
Dąb jak dąb.
Natomiast spacer drugą ścieżką dydaktyczną zakończył się spektakularnym spotkaniem.
Białowieskie safari.
Żubry, na które się tu natknęliśmy wyglądały zdecydowanie dostojniej, niż te z zagrody hodowlanej.
Niestety – czas było wracać do domu. Na mapie wypatrzyłem ostatnią atrakcję wycieczki: skansen sioło w Budach. Tam też zatrzymaliśmy się. Sioło Budy to głównie domy noclegowe; skansen to niewielka chatynka na końcu posiadłości. Obok znajduje się Karczma Osocznika, gdzie zostaliśmy miło przyjęci i obsłużeni. W karczmie serwują regionalne dania i tym razem spróbowaliśmy takich specjałów jak solianka (to trochę jak nasz gulasz), pielmieni – to małe pierożki z mięsem i wareniki - to właściwie też pierogi, tyle, że duże...
I tak zakończyliśmy naszą zimową, krótką, ale pełną wrażeń eskapadę. Białowieża zdecydowanie wymaga dłuższego pobytu. Zapewne nawet tygodniowe wakacje w tych okolicach nie wystarczyłby na zobaczenie i przeżycie wszystkiego, co warte tam obejrzenia i spotkania.
Niestety – czas było wracać do domu. Na mapie wypatrzyłem ostatnią atrakcję wycieczki: skansen sioło w Budach. Tam też zatrzymaliśmy się. Sioło Budy to głównie domy noclegowe; skansen to niewielka chatynka na końcu posiadłości. Obok znajduje się Karczma Osocznika, gdzie zostaliśmy miło przyjęci i obsłużeni. W karczmie serwują regionalne dania i tym razem spróbowaliśmy takich specjałów jak solianka (to trochę jak nasz gulasz), pielmieni – to małe pierożki z mięsem i wareniki - to właściwie też pierogi, tyle, że duże...
I tak zakończyliśmy naszą zimową, krótką, ale pełną wrażeń eskapadę. Białowieża zdecydowanie wymaga dłuższego pobytu. Zapewne nawet tygodniowe wakacje w tych okolicach nie wystarczyłby na zobaczenie i przeżycie wszystkiego, co warte tam obejrzenia i spotkania.
Białowieża to co roku u nas obowiązkowe miejsce, ma swój klimat.
OdpowiedzUsuń