Podłoga z bruku dębowego.
Nasi znajomi kupili działkę na pograniczu Legionowa i Chotomowa. W tamtym czasie, czyli kilkanaście lat temu ta okolica – w co dziś ciężko uwierzyć - była jeszcze cichym, zalesionym pustkowiem. I działkę naszych znajomych również porastał las. Gdy nie bez problemu zdobyli oni pozwolenie na usunięcie z nowo nabytej nieruchomości kilkunastu drzew – zgłosili się do mnie z zapytaniem, czy nie zechciałbym ich wyciąć. Oczywiście, jak zwykle nie bardzo miałem czas aby im pomóc, ale gdy wybrałem się w odwiedziny stwierdziłem, że może jednak warto będzie poświęcić dzień na karczunek. Wśród drzew przeznaczonych do usunięcia znalazł się bowiem również potężny dąb, który miał nieszczęście urosnąć w samym środku projektowanego domu. Takim dębem nie mogłem pogardzić.
Wycinka przebiegła stosukowo sprawnie, chociaż jedna krzywa sosna uparła się, by runąć na świeżo postawiony płot sąsiadów i być może zahaczyć jeszcze o zabudowania gospodarcze. Musieliśmy się sporo napocić, żeby to upartemu drzewu wyperswadować.
Dęba wyciąłem metodą alpinistyczną: od góry, po kawałku, bo wykarczowany tradycyjnie, padając mógł się zachować nieobliczalnie.
Jego główny pień pociąłem na kilka metrowych kloców, z których większość zabrałem. Drewno oraz miła gościna było moją zapłatą za wykonaną robotę. W ten sposób stałem się szczęśliwym posiadaczem dębowych bali.
Pieńki schły pod dachem kilka lat. Leżały sobie nieokorowane w garażu i czekały na remont domu. Aby dąb nie popękał powinien schnąć powoli i kora zapewnia ten warunek, dlatego dębiny się nie koruje przed sezonowaniem. I rzeczywiście - dopóki były w całości, dopóty wyglądały bardzo ładnie. Natomiast kiedy w końcu zdecydowałem, że wystarczy tego leżakowania i pociąłem je na kilkucentymetrowej grubości plastry – popękały niemal natychmiast.
U góry bruk surowy - spod piły, na dole już wstępnie wygładzony.
Z dębowego pnia uzyskałem około pięćdziesięciu sztuk talerzy o grubości 7 – 8 centymetrów i średnio trzydziestu centymetrów średnicy.
Pocięcie wysezonowanej, więc twardej dębiny zwykłą piłą łańcuchową na tyle fragmentów pamiętam jako poważne wyzwanie. Podjąłem je i dzięki temu uzyskałem półprodukt, który wkrótce miał stać się pięknym drewnianym brukiem wyłożonym na podłodze naszego przedsionka.
Pozostawało jeszcze pytanie, jak właściwie wykonać podłogę. To znaczy jak przykleić i zafugować drewno, jak ostatecznie wyrównać krzywe i surowe plastry, jak je zabezpieczyć... Pierwszy sposób, jaki mi przyszedł do głowy to przyklejenie dębiny na betonową wylewkę, którą i tak musiałem wykonać, ponieważ w ganku – podobnie jak w całym domu - dotychczas była tak zwana ślepa podłoga – czyli deski na legarach ułożonych po prostu na piasku.
Dębowe talerze.
Talerze ułożyłem na świeżym betonie, wyrównując z grubsza ich poziom. Plastry były cięte „z ręki”, więc każdy z nich miał inną grubość i aby otrzymać w miarę równą powierzchnię musiałem je odpowiednio wcisnąć w beton. Po wyschnięciu całości bardzo szybko okazało się, że pracujące drewno odkleja się od betonowego podłoża. Ale ułożenie krążków na świeżym betonie nie było złym pomysłem. Dzięki temu miałem już przygotowane betonowe „odciski”, w które mogłem wkleić drewno na trwale.
Klejenie bruku w cementowych śladach.
Tylko jakiego kleju użyć by wytrzymał on naprężenia dębowych klocków? Na próbę zastosowałem jeden z popularnych klejów z tuby służący - według specyfikacji - do łączenia drewna z betonem. Ten klej po wyschnięciu dawał sztywną spoinę i w efekcie drewno, które mocno pracowało znów bardzo szybko odeszło od podłoża.
Plastry dębu można było wyjmować i wkładać w betonowe odciski.
Doszedłem do wniosku, że muszę użyć spoiwa, które pozostaje trwale elastyczne. Mój wybór padł więc na sylikon. I to okazało się strzałem w dziesiątkę. Dębina przyklejona zwykłym silikonem przez rok nie odkleiła się od podłoża. Po tym czasie przystąpiłem do wykańczania podłogi.
A tak to wyglądało z zewnątrz... Tu akurat wymieniałem drzwi.
Zaprzyjaźniony parkieciarz, który od wielu lat cyklinował podłogi mi i mojej rodzinie oraz wielu znajomym, odmówił kategorycznie szlifowania poprzecznie ciętej i dramatycznie krzywej dębiny.
Czekało mnie więc kolejne wyzwanie: Zakupiłem pakiet kilkunastu krążków papierów ściernych na rzep o najgrubszej, dostępnej granulacji (24) i po raz kolejny dokonałem rzeczy, która wydawała się dość karkołomna: przeszlifowałem szlifierką kątową cały dębowy bruk uzyskując zadowalająco równą i gładką podłogę.
Bruk zafugowany i wstępnie wyszlifowany.
Teraz należało jedynie zafugować czymś coraz lepiej prezentujący się bruk i wreszcie na gładko – już drobnym papierem go oczyścić i ostatecznie wycyklinować. Stwierdziłem, że bruk dębowy będzie się nieźle prezentował w cementowej fudze. Aby uniknąć poważnych spękań na styku cementu i drewna fugę wykonałem z kleju do ceramiki łazienkowej o podwyższonej elastyczności. Mimo to i tak dookoła plastrów bardzo szybko pojawiły się rysy, ponadto problematyczne dla mnie było w jaki sposób mam wypełnić spękania w bruku, a także czym go zaimpregnować... w końcu podjąłem decyzję, że zaleję całą podłogę przezroczystą żywicą epoksydową.
Gotowy bruk dębowy. Bruk w rzeczywistości tak się nie świeci, bo zdjęcie jest wykonane, gdy podłoga jeszcze była mokra.
Jak na razie podłoga przetrwała już dwa sezony i wygląda na to, że żywica była niezłym rozwiązaniem choć nie tanim.... Na około 5m2 podłogi wylałem tej żywicy około dziesięciu litrów. Wydaje się jednak, że żywica wypełniając wszystkie otwory i spękania skutecznie połączyła drewno z cementem oraz stała się powłoką ochronną dla drewnianego bruku.
O, jednak można komentować... Kiedy Ty masz na to wszystko czas???:)
OdpowiedzUsuńBardzo fajny efekt. Tez przydałoby mi się trochę remontu zrobić w domu, ale właśnie... praca praca i nie ma czasu na to :/
OdpowiedzUsuńDzięki za dobre słowo... Z czasem u mnie też krucho, a już na blogowanie to w ogóle go brak, dlatego tak rzadko odpowiadam na komentarze...
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawie to wyszło. A co najważniejsze samemu - jest ta satysfakcja :)
OdpowiedzUsuńwnetrzazklasa.net