BLOG O ŻYCIU NA WSI

29 sierpnia 2020

Opowieść o drzwiach

  •  Jak to z drzwiami było...
  •  
  • Ta historia mogła tak wyglądać: Niedługo przed wybuchem wojny w 39 roku, na północnych krańcach Podlasia, gdzieś w okolicach Raczek córka bogatego chłopa zostaje wydana za mąż za równie majętnego i zdolnego stolarza z sąsiedztwa. Za pieniądze z posagu oraz z odłożonych oszczędności młodzi kupują ziemię na skraju wsi, gdzie wkrótce wybudują niewielki, ale ozdobny i wygodny dom. Dom jest drewniany – jak większość w okolicy, posadowiony na kamiennych fundamentach, dwuizbowy. Od frontu, od polnej drogi gości do środka zapraszają piękne, dwuskrzydłowe drzwi ze snycerką i brązowymi, ozdobnymi, aczkolwiek nowoczesnymi pionowymi rurkowymi klamkami. Te drzwi to swoista wizytówka młodego stolarza, dlatego wydają się nieco przewymiarowane i zbyt bogate jak na wiejską, niedużą chałupę. Nadałyby sznytu i dworowi. 
  •  
  •   Drzwi już po wstępnym wyczyszczeniu prezentują się znakomicie.

  •   Wkrótce nadeszła wojna – ponury czas, w którym nie było miejsca na przyjazne odwiedziny. Gospodarze w niespokojnych czasach zamknęli odświętne drzwi od frontu na głucho, a sami korzystali z tych zwyczajnych - od podwórka. Zamek we frontowych drzwiach do domu zardzewiał i zastał się, ale nie zużył. 
  •  
  •  Górny rygiel wymagał jedynie nasmarowania.
  •  
      Jakie były losy mieszkańców? Ile osób przewinęło się przez dom? Jakie były losy tych ludzi? Nie dowiemy się nigdy, tym bardziej, że nawet nikt już nie pamięta, gdzie ten dom stał.
      Dość, że dotrwał do połowy lat dziewięćdziesiątych zeszłego wieku. I wtedy historia dla mnie stała się rzeczywistością. 
  •  
  •  
  •  W detalach widać ubytki ale robią wrażenie.
  •  
  • Na te drzwi w przedwojennym domu natknąłem się przypadkiem. Jechaliśmy wczesną zimą na suwalszczyznę. Zahartować się przed mrozami w ruskiej bani, pojeść tłustych kartaczy i kiszki ziemniaczanej, zachwycić się krajobrazami surowej o tej porze roku i pustej w tamtym czasie krainy. Jechaliśmy w dwa samochody krętą szutrówką właśnie gdzieś w okolicach Raczek. Pamiętam, że tego dnia wcześniej oglądaliśmy jakiś pałac – ale tylko z zewnątrz – przez płot. (Dowspuda?) A teraz prawdopodobnie szukaliśmy jaćwieskich grobowców. Droga była najwyraźniej świeżo wysypana kamykami i poszerzona. Tak, że gdy zatrzymaliśmy się obok starej drewnianej chałupy, przez okno samochodu można było niemal dotknąć jej ściany. Stała samotnie, z dala od innych zabudowań, narażona na wandali i poddana działaniom czasu. Była ruiną. Po zapadniętym do środka dachu pozostały resztki zwalonych krokwi i porozbijanego eternitu, ściany pokrzywiły się i runęłby, gdyby wzajemnie się nie podpierały. Drzewa i krzaki nie rosły już tylko dookoła budynku – ale również i wewnątrz, przeciskając się między zwalonymi belkami ściany działowej i stropu. Po oknach i drzwiach – tych od podwórka, używanych na co dzień, zostały jedynie puste ościeżnice. Nie zachowało się również nic z wyposażenia. Czy zostało zabrane przez ostatnich właścicieli, czy też doszczętnie splądrowane? – również nie wiadomo.        Jedynie zamknięte, pięknie snycerowane ciężkie drzwi do końca pozostały niewzruszone, niepodatne na postępującą wokół destrukcję. Gdy wszystko rozpadło się i zniszczało – one jedne jakimś niepojętym zrządzeniem losu wciąż trwały.
  •  
  •  Odtwarzam połamany zawias.

  •   Wreszcie ktoś wyłamał również i je – zamknięte od dziesięcioleci, niewzruszone niczym pomnik. Dlaczego ich nie zabrał? Nie rozbił, wyrwawszy uprzednio miedziane klamki? Może ruszyło go sumienie, bo rzeczywiście wciąż zasługiwały na szacunek pośród tego rumowiska... W takim stanie zobaczyłem je ćwierć wieku temu, jadąc – jak wspomniałem - ze znajomymi na przedłużony weekend do Leszczewka nad Wigry. Może to był Sylwester? 
  •   Żeby zabrać zjawiskowe drzwi pierwszy napomknął mój serdeczny przyjaciel – AE. Wszyscy wzdrygnęliśmy się przed tym pomysłem. AE twardo argumentował jednak, że musimy uratować je od niechybnego unicestwienia.
      Wśród nas była znajoma, która studiowała historię sztuki. A do tego była dziewczyną o nieskazitelnej moralności. Gdy AE zapowiedział jej, że w drodze powrotnej znów pojedziemy tymi samymi bezdrożami – aby trafić do zrujnowanej chaty i zabrać stamtąd drzwi – pokłóciła się z nim, że tak nie wolno, że to jest czyjaś własność, że nie można ot – tak zabierać nie swojej rzeczy. Zgadzała się, że taką piękną stolarkę trafi szlag, że szkoda jej, że powinno się ją uratować... Ale żeby ją tak po prostu zabrać? To nie.
      Mimo jej protestów po kilku dniach spędzonych udanie na suwalszczyźnie wróciliśmy pod te ruiny. Drzwi czekały na nas nieporuszone. Jedno skrzydło było zdjęte z zawiasów i oparte o ścianę obok, a drugi wisiało smętnie na jednym zawiasie. Włożyliśmy ciężkie elementy na dach samochodu – był to pojazd AE, duży fiat - i w ten niecny sposób stał się on posiadaczem pięknych skrzydeł drzwiowych. Drzwi trafiły jednak do mnie – kolega nie miał gdzie ich przechować. Później, w ciągu lat zmienił zainteresowania i nieco zniknął z mojego życia – i prawem zasiedzenia stałem się ich posiadaczem.
  •  
  •  Największy problem miałem z dorobieniem listewek o odpowiednim przekroju. Bez profesjonalnych maszyn to niezła zabawa.

  •   Opisuję to zdarzenie, bo dręczą mnie wyrzuty sumienia – nawet teraz, choć minęło już ćwierć wieku. Z jednej strony wiem, że je uratowaliśmy, ale z drugiej strony po prostu uczestniczyłem w rabunku... Nie szukaliśmy właściciela. Tak, jak napisałem: ruiną najwyraźniej nikt się nie interesował i stała ona z dala od wsi. Znalezienie kogoś, kto pozwoliłby legalnie zabrać te drzwi było raczej nierealne.
      Kiedy już stało się jasne, że AE nie będzie upominał się o zabytkową stolarkę i po przeprowadzce na wieś, od razu postanowiłem, że wrota wreszcie odnajdą kres swojej dotychczasowej historii.
     Jak już pisałem mój dom pobudowany w latach siedemdziesiątych oszalowałem deskami i postanowiłem, że jednym z mocniejszych akcentów tak odnowionego budynku będą te stare, przedwojenne drzwi. Musiałem dostosować do nich otwór wejściowy – nieco go obniżyć i poszerzyć. 
  •  
  •   
  • Wycięte stare drzwi i otwór dostosowany do nowych. Odkurzacz był niezbędny... 
  •  
  • Same drzwi również wymagały remontu. Kilka listewek poodszczypywało się, część wypaczyło i poodginało, trzeba je było drugi raz mocować. Oczywiście musiałem uruchomić zardzewiałe zamki i dorobić klucz, co nie było proste, ponieważ dawne zamki były otwierane dużo większymi kluczami, niż te obecne. Pobawiłem się również w ślusarza i wykonałem część zawiasów. Musiałem też skompletować jedną z klamek. Brakowało rurkowego pochwytu. Na szczęście pasowała standardowa miedziana hydrauliczna "15"!
  •  
  •  
  •  Zawiasy w trakcie produkcji.
  •  
  •  
  •   I nowe "stare" zawiasy.
  •  
  • A także zamówiłem nową ościeżnicę, dostosowaną do drzwi. Same drzwi również trzeba było oczyścić z resztek farby, zabezpieczyć i pomalować na nowo... Jednak efekt wydaje mi się wart tego grzechu sprzed ćwierćwiecza...


     
  • Drzwi przygotowne do malowania...
  •  
  • ... i pomalowane.


    A tu już przymierzone do ramy. Lewa, wewnętrzna strona.


    I w końcu obsadzone. Teraz muszę tylko wykonać resztę szalunku i obróbki. Ale to już inna historia.


    P.S.
    A skąd wiem, że drzwi praktycznie nie były użytkowane? Poznaję to po zamku, którego elementy nie noszą zupełnie śladów zużycia. Świadczy to o tym, że wrota zamontowano i właściwie natychmiast zamknięto je na stałe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz