BLOG O ŻYCIU NA WSI

24 lipca 2020

Kompost w ogrodzie.

Zrób sobie kompost... by ziemia miodem i mlekiem płynęła...


  Humus, inaczej próchnica, czyli przetworzone resztki organiczne pełnią w glebie kluczowe role: po pierwsze są wydajnym rezerwuarem wody. Humus ma bowiem strukturę porowatą i dzięki temu wchłania wodę jak gąbka; w dużych ilościach i zatrzymuje ją na długo. Roślina może korzystać z tej wody, która jest podstawową substancją potrzebną jej do wszystkich procesów życiowych. W wodzie rozpuszczone są również sole mineralne, które roślina czerpie z ziemi. Te sole - razem z wodą - znajdują się głównie w humusie. Są to związki chemiczne pozostałe i powstałe na skutek rozłożenia dawnej tkanki organicznej przez grzyby i bakterie. 
 Tu należałoby się zatrzymać i wyjaśnić, dlaczego substancje chemiczne powstałe z przetworzonych, martwych organizmów są dla roślin – a także dla nas - ich konsumentów lepsze, niż podobne w składzie, a jednak nie tożsame sztuczne nawozy mineralne. Otóż dozując naszej glebie na przykład popularne nawozy azotowe, fosforanowe, wapniowe, czy potasowe – owszem dostarczamy do gleby kilka podstawowych pierwiastków, z których rośliny mniej lub bardziej skorzystają, ale przecież do zdrowego funkcjonowania potrzeba jest tych składników dużo, dużo więcej. Łącznie z pierwiastkami śladowymi, takimi jak żelazo, miedź, chlor, bor, cynk i zaskakujące mnóstwo innych, których niedobór każdy organizm boleśnie odczuwa. W efekcie – po wielu sezonach rabunkowej uprawy, rośliny w nadmiarze mają kilka związków podstawowych, ale braknie im całej palety pozostałych substancji, bo poprzednie pokolenia „wyssały” je doszczętnie – ziemia wyjałowiła się. I mimo zwiększonych dawek sztucznych nawozów przestaje dawać zadowalające plony. Można by oczywiście nawozić ją również mikroelementami, ale to może być po pierwsze niebezpieczne – ponieważ bardzo łatwo jest przekroczyć dawki takich związków chemicznych, które mogą stać się wtedy toksyczne. Po drugie są to nawozy drogie i generalnie w handlu trudno dostępne.
  Oczywiście zbyt duże ilości także tych podstawowych nawozów również nie są ani dla upraw, ani dla ich konsumentów korzystne.

 
Ten kompost jest zbyt świeży, aby dynia osiągnęła rekordowe rozmiary... ale i tak sobie nieźle poradziła.

  Istotne jest także to, że te potrzebne substraty są ukryte w glebie pod postacią skomplikowanych, ale naturalnych dla roślin związków chemicznych, a nie sztucznie spreparowanych substancji, w które możemy zaopatrzyć się w sklepach ogrodniczych. Takie organiczne związki mineralne są łatwo przyswajane, pozostają w odpowiednich proporcjach i wspomagają optymalny rozwój roślin, które w konsekwencji stają się bezpiecznym i zdrowym posiłkiem dla dalszych konsumentów. Przy urozmaiconym nawożeniu naturalnym bilansujemy niemal idealnie skład chemiczny naszej gleby, ponieważ wprowadzamy do gleby te związki chemiczne, które stamtąd rośliny pobrały.
  Poza tymi dwiema podstawowymi zaletami humusu mamy szereg dodatkowych: Korzenie rośliny w próchnicy rozrastają szybko i bez trudu, czym przyczyniają się do optymalnego wzrostu całego organizmu. W humusie rozwijają się chętnie pożądane kolonie pożytecznych grzybów i bakterii, które współpracując z roślinami również walnie przyczyniają się do ich zdrowego i szybkiego rozwoju.
  Także dużo chętniej w ziemi z wysoką zawartością materii organicznej rozmnażają się kolonie pożytecznych dżdżownic, które żywiąc się resztkami organicznymi przetwarzają je na jeszcze lepiej przyswajalne dla roślin. Dżdżownice ponadto poprawiają gruzełkowatość ziemi, mieszają ją, napowietrzają i spulchniają. Dżdżownice są uznanym przez świadomych rolników zwierzęciem wskaźnikowym dla gleby. Im jest ich więcej - tym gleba jest lepszej jakości.
  No i wreszcie – humus poprzez swoją porowatą strukturę przyczynia się w pewnym stopniu do stabilizacji temperatury gleby – co ma także wpływ na wzrost roślin.
  Podsumowując: im więcej humusu w naszej glebie – tym lepiej.  Skąd wziąć ten życiodajny nawóz?
  Jest kilka źródeł humusu.
  Po pierwsze: zielony nawóz. Po zbiorze głównym siejemy szybko poplon – wydaje się, że właściwe każdy poplon ma swoje zalety, ale najbardziej polecane są rośliny motylkowe (łubin, bobik, wyka). Żyją one w symbiozie z bakteriami, które potrafią wychwytywać azot atmosferyczny i oddawać jego nadmiar roślinie – żywicielce. W związku z tym rośliny motylkowe są niezwykle bogate w ten trudny do utrzymania  w glebie pierwiastek.

 
 Łubin wysiany po ziemniakach.

  Gdy mamy pod dostatkiem azotu, na przykład na skutek stosowania zawierających ten pierwiastek dużych dawek nawozów pochodzenia zwierzęcego, dobre na poplon mogą okazać się rośliny o silnym systemie korzeniowym (słonecznik, łubin biały, facelia, bobik) – wtedy poprawiamy strukturę gleby. Rośliny te sięgają korzeniami głęboko i stamtąd pobierają sole mineralne przenosząc je na powierzchnię, a ponadto obumarłe korzenie poplonu będą swoistymi kanałami, którymi w przyszłym roku podążą w głąb ziemi – po wodę i składniki pokarmowe korzonki naszych roślin hodowlanych. Czasami na poplon wybiera się rośliny po prostu szybko rosnące, (gryka, rzepak, peluszka, owies czy żyto) jeśli główny zbiór miał miejsce późną porą roku. Każdy poplon ma sens - każdy po przekopaniu stanie się zielonym nawozem i w konsekwencji źródłem humusu.
  Drugim sposobem na uzyskanie humusu jest ściółkowanie. I to zarówno ściółkowanie poprzez pozostawienie na grządkach rozdrobnionej słomy lub innych resztek roślinnych po zebraniu głównego plonu, jak też i ściółkowanie osłonowe – słomą, suchą trawą, czy liśćmi wybranych gatunków drzew. Ja staram się ściółkować na bieżąco swoje grządkami podczas pielenia – po prostu pozostawiam między rzędami chwasty, które wyrywam. Na ogół nie odrastają.

 


Ściółkowanie zrębkami drzewnymi rozsypanymi wcześniej w kurniku.
  

I wreszcie ostatnim sposobem na poprawienie właściwości naszej gleby jest kompost. Moim doświadczeniom z kompostem chciałbym poświęcić dalszą część artykułu. Kompost ma właściwie same zalety. Ziemi nie da się nim przenawozić, kompost to najbardziej wydajny i bogaty w substancje organiczne nawóz próchnicotwórczy. Kompostując odpadki organiczne zmniejszamy pulę śmieci, które wytwarzamy w domu. W kompoście wreszcie namnażają się kolonie pożytecznych grzybów, bakterii, a także dżdżownic, które w końcu trafią na grządki dodatkowo je użyźniając.
  To są niezaprzeczalne zalety kompostu. Jego wadą jest trudność jego wytworzenia...  Szczerze mówiąc nigdy nie udało się otrzymać doskonałej ziemi kompostowej, chociaż staram się już od pięciu lat.
  Moją pryzmę kompostową układam na gołej ziemi. Zwykle na miejsce zadarnione, przyległe do uprawianego ogródka. Perz i inne chwasty rosnące pod kompostem giną wskutek braku światła i w kolejnym roku odchwaszczony fragment ziemi przekopuję i przeznaczam pod uprawę. W ten sposób bez nakładu pracy powiększam areał ziemi uprawnej. 

 
 Tegoroczna pryzma kompostowa. Jest ogromna i wygląda jakby nie miała zamiaru spróchnieć.

  Na kompoście może wylądować właściwie wszystko, co jest naturalne i co są w stanie rozłożyć grzyby i bakterie. Ja na swój kompost wyrzucam zrębki z gałęzi, liście, trawę, wypielone chwasty, niezadrukowane papiery, roślinne odpadki kuchenne, trochę popiołu drzewnego i kurzego nawozu. Wszystko to w różnych proporcjach i w różnym czasie – w zależności od tego, jaki substrat mam akurat pod ręką. Zwykle świeżą pryzmę zaczynam układać wiosną, po czym dorzucam do niej coś tam przez całe lato i oczekuję, że wiosną następnego roku będę miał wymarzony nawóz. No niestety: zamiast kompostu na pryzmie znajduję jedynie mniej lub bardziej nadpróchniały materiał, który ewidentnie powinien jeszcze poleżeć co najmniej drugi sezon. W Internecie można znaleźć informacje, że w sprzyjających warunkach i przy właściwym składzie ziemię kompostową można uzyskać w ciągu kilku miesięcy. Odpadki na mojej pryźmie są ewidentnie źle zbilansowane, bo aby się przekompostować potrzebują co najmniej dwóch lat. Również w Sieci przeczytałem, że trudno się rozkładają na przykład liście dębu, czy gałęzie tuji – i z tego powodu nie należy ich kompostować... (to co z nimi robić?) Z dębowymi liśćmi nie mam doświadczeń, natomiast tuja rzeczywiście niechętnie próchnieje. Jeszcze gorszy jest jednak suchy tatarak. Byłem pewien, że porowata struktura łodygi tej rośliny sprawi, że rozłoży się ona błyskawicznie. Gdy zimą zamarzł staw skosiłem więc suche badyle tataraku i rzuciłem na kompostową górkę. Kiedy po roku dobrałem się do mojej kompostowej sterty – znalazłem tatarak dokładnie w takim samym stanie, w jakim go położyłem. Co gorsza tatarak nie przepuszczał wody do wnętrza pryzmy, wobec czego jej przesuszona zawartość nawet nie nadpróchniała. Tatarak rozkładał się później jeszcze ze trzy lata.
  Kolejnego roku utworzyłem pryzmę głównie ze zrębków cienkich gałęzi wierzby i olchy z domieszkami innych drzew. Wszystko to przesypałem kurzakiem, przyrzuciłem trawą i liśćmi. Stosunek azot – węgiel w susbstratach wydawał się idealny, materiał przemieszany i rozdrobniony, ale nie za bardzo – żeby się natleniał. Stertę polewałem wodą. Kiedy po roku zabrałem się za rozrzucanie – okazało się, że podlewałem zdecydowanie za mało. W środku pryzma znów była przesuszona, a nadbutwiały materiał aż wołał o wilgoć. Oczekiwany nawóz znów do niczego! 

 
 Wskutek rozsypywania nieprzetworzonego kompostu ogródek wygląda trochę jak śmietnik. Resztki gruzu to pozostałości po poprzednich właścicielach. Fragmenty drewna w ciągu lata jednak się rozłożą...

  W efekcie moich nieudolnych doświadczeń właściwie co roku rozsypuję na ogródek nieprzekompostowaną materię. Kiedyś byłem przekonany, że to nie ma dla gleby znaczenia, gdzie się będzie ta próchnica wytwarzać: na pryźmie, czy w ziemi. Teraz wiem, że nie powinno się przekopywać odpadków, nie mam jednak tyle cierpliwości, aby czekać na dojrzewanie kompostu, a poza tym mój piasek na grządkach wprost woła o jakąkolwiek materię organiczną. Wydaje mi się, że nawet nie do końca przetworzona materia organiczna jest lepsza niż jej brak. Wychodzę z założenia, że zrębki drzewne, czy liście choć nie są rezerwuarem dostępnych od razu soli mineralnych, to na przykład wodę kumulują w sobie całkiem skutecznie i na pewno są siedliskiem grzybów i bakterii glebowych. A w ciągu lata jednak spróchnieją i staną się wtedy nawozem idealnym.
  Obiecuję, że w tym roku – szóstym sezonie uprawy mojego ogródka, nie tknę nawet palcem pryzmy kompostowej i będzie ona czekać przyszłej wiosny. Dam jej szanse wreszcie dojrzeć.  Zobaczymy czym odwdzięczy mi się taki pełnoletni kompost. Docelowo mam zamiar stopniowo dokładać na koniec pryzmy odpadki, a po dwóch latach z drugiego końca podbierać gotowy nawóz. I obecna sterta mam nadzieje, że stanie się początkiem tego procesu. Natomiast zdecydowanie i konsekwentnie odmawiam przerzucania pryzmy w celu przemieszania jej frakcji i napowietrzenia – co każą robić specjaliści od kompostu. Mój kopiec jest zdecydowanie za wielki i nie zamierzam się z nim szarpać, chyba że koparką. Wystarczy, że zwiozę gałęzie, rozdrobnię je, zbiorę jesienią liście i część skoszonej trawy, a do tego wysprzątam kurnik. Mam co robić bez przerzucania góry tego wszystkiego! 
  I już zupełnie na koniec opowiem, co skłoniło mnie do zagłębienia się w rozległy temat pryzmy kompostowej...
  Otóż jak często mi się zdarza: najpierw zrobiłem ewidentną głupotę, a kiedy to do mnie już dotarło, zacząłem się zastanawiać, co też poszło nie tak...
  Kiedy sadziłem jagodę kamczacką sądziłem, że lubi ona kwaśną glebę (dzisiaj mam wątpliwości, czy tak jest). Byłem przekonany, że najlepiej wsadzić ją w kwaśny torf zmieszany z ziemią z kory i igieł drzew iglastych. Oczywiście natychmiast stwierdziłem, że nie po to mieszkam na wsi, gdzie mam dostęp i do kory sosnowej i do zrębków sosnowych i wreszcie – do wiórów z tego drewna – żebym latał kupować kwaśny torf i ziemię sosnową. Wykopałem w miejscu wilgotnym duży dół, gdzie nakładłem trochę świeżej kory sosnowej, wiórów z sosnowych desek spod heblarki i w końcu igliwia. Wsadziłem w to wszystko biedne jagody i... ze trzy lata krzaczki właściwie nie urosły. A gdy po tym czasie wkurzony pociągnąłem jeden z nich, by sprawdzić jak się ukorzenił... krzaczek lekko wyszedł z dołka wypełnionego wciąż żółtymi wiórami, a korzonki splątane były w kształt idealnej doniczki – nawet nie próbowały szukać sobie pożywienia w przygotowanej przez mnie „glebie”. Dopiero wtedy zacząłem poszukiwać informacji o kompostowaniu i dowiedziałem się, że odpadki węglowe muszą być równoważone odpadkami zawierającymi azot w stosunku około dwudziestu do jednego i to jest podstawowy warunek zainicjowania procesu fermentacji. Taki czysty węgiel, jaki wrzuciłem pod moje kamczatki jest dla bakterii niezjadliwy. Nawet grzyby wcale nie tak chętnie zasiedlają sosnowe trociny. Krzaczki poratowałem zasilając je kurzym nawozem i ściółkując suchą trawą i wreszcie po kilku latach zaczęły rosnąć i owocować. A dzięki tym chybionym metodom uprawy jagody kamczackiej poszukałem nieco wiedzy na temat kompostowania.
  Uprawa wyjałowionej ziemi jest dla ogrodnika tyle sprawą ważną, co frustrującą. Ja swoje zagonki „karmię” już szósty rok bardzo intensywnie: kompostuję, przekopuję zielony nawóz, sypię popiół drzewny... Wydaje się, że plony mam nieco wyższe, niż te kilka lat temu, gdzieniegdzie znajduję już dżdżownice, ale na oko to wciąż jest to ten sam piasek, co dawniej. I dlatego zastanawiam się: czy te moje usilne starania w ogóle mają jakiś sens? Czy nie jest tak, że jałowa gleba zawsze będzie jałową, a wszelkie próby zmiany tego stanu rzeczy idą na marne? Jeszcze się nie poddaję. Będę walczył dalej, a o moich osiągnięciach lub porażce nie omieszkam poinformować...











 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz