Mieszkamy na wsi niedaleko Wołomina już od dwóch lat i odkąd się tu sprowadziliśmy staramy się poznać okolice i odnaleźć wszystko, co jest tu ciekawego do obejrzenia. W zeszłym roku planowaliśmy rowerowy wypad w okoliczne pustkowia, jednak toczący się remont domu i inne obowiązki uniemożliwiły nam planowaną wyprawę. W te wakacje postanowiliśmy za wszelką cenę naprawić to zaniechanie. Z niemałym trudem zakupiliśmy dokładne mapy turystyczne okolic, w które zamierzaliśmy się udać, wyznaczyliśmy kilka punktów obowiązkowych i kilka opcji i wyruszyliśmy.
Stało się to około południa, a po dwóch godzinach dojechaliśmy do Chrzęstnego niedaleko Tłuszcza, gdzie zwiedziliśmy siedemnastowieczny pałacyk. www.palacwchrzesnem.pl

Droga do Chrzęstnego.

Pałac w Chrzęsnem.
Nie jest duży – zwiedzanie trwa około godziny razem z hologramowym pokazem, który przenosi zwiedzających w XIX wiek, - w świat Cypriana Norwida i malarza Władysława Podkowińskiego. Ten pierwszy urodził się w nieodległym dworku i być może bywał w Chrzęsnem, a drugi tu przeżył miłosne podboje. (Ściślej rzecz ujmując – to nie przeżył!) W pałacu zgromadzono trochę historycznego wyposażenia, natomiast największe wrażenie na mnie zrobiły oryginalne drewniane stropy na piętrze oraz nietypowe, łukowe z bogatą ornamentyką sklepienia na parterze. W obiekcie organizowanych jest dużo kulturalnych wydarzeń i warto zaglądać na pałacową stronę, oraz oczywiście odwiedzić go.

W pałacu można spotkać Cypriana Norwida.
Z Chrzęstnego udaliśmy się w stronę Jadowa, po drodze zbaczając do rezerwatu Śliże chroniącego malownicze torfowiskowe jeziorko.

Rezerwat Śliże.
W pobliskim lesie zaś natknęliśmy się na pozostałości żydowskiego cmentarza – kirkutu.

Pozostałości kirkutu koło Jadowa.
W Jadowie zjedliśmy słynne lody i pokręciliśmy się po rynku, podziwiając liczne drewniane rzeźby miejscowego artysty.

Kapela Ludowa grająca koło Domu Kultury w Jadowie.
Nieodległy Liwiec przekroczyliśmy w Zawiszynie i jadąc prawym brzegiem rzeki bardzo zaniedbanym szlakiem dotarliśmy do uroczej polanki, gdzie zatrzymaliśmy się na pierwszy nocleg.

Obóz nad Liwcem.
Liwiec jest świetną rzeką na wypady z dziećmi: czysty, płytki, a tu i tam wartka woda pozostawia łachy piachu.
Rano musieliśmy chcąc, nie chcąc zahaczyć o Łochów, aby kupić oponę do mojego pojazdu.
Z Łochowa nadkładając nieco drogi, aby zobaczyć dwa dworki w Julinie i w Pogorzelcu dojechaliśmy do muzeum Gwizdków w Gwizdałach. Wspomniane ziemiańskie siedziby obejrzeliśmy jedynie przez płot – w pierwszym z nich jest obecnie dom dziecka, a drugi jest prywatny, wyremontowany, ale chyba raczej nie udostępniony do zwiedzania.
W Muzeum Gwizdka spotkaliśmy pierwszych turystów (i chyba jedynych w czasie całej pięciodniowej wyprawy – nie licząc również nielicznych kajakarzy spływających Liwcem). Eksponaty – to znaczy różnego rodzaju kształtu i przeznaczenia gwizdki są poustawiane w kilkunastu gablotach, a opowiada o nich pasjonat i gawędziarz z Ukrainy, który swój humorystyczny wykład o gwizdkach wzbogaca króciutkim pokazem lepienia naczyń z gliny na kole garncarskim, oraz odlewa w formie na przykład ceramicznego aniołka. Muzeum jest niepozorne, ale nie znudził się nim nawet mój dziewięcioletni syn, który rzadko bywa czymkolwiek zainteresowany dłużej niż chwilę. Niestety obecni włodarze Gwizdał raczej nie są przychylni Muzeum, więc raczej warto się spieszyć, jeśli ktoś chce je odwiedzić. http://muzeum-gwizdka.pl/
Z Gwizdał ruszyliśmy przez urokliwe wsie rozciągające się wzdłuż prawego brzegu Liwca w kierunku Kamieńczyka. Miejscowości te, jako że położone w bardzo atrakcyjnym terenie zabudowane są w dużej mierze domkami letniskowymi, ale zdarzają się również perełki architektury drewnianej jak ta w Nadkolu, a i domki letniskowe też prezentują się na ogół jak najlepiej.

Drewniana willa w Nadkolu.
Przekroczywszy most na Liwcu w Nadkolu znaleźliśmy się w Kamieńczyku.
Jest to wieś położona u ujścia Liwca do Bugu, bardzo zadbana; kiedyś zapewne była miasteczkiem, sądząc po rynku w centrum miejscowości. Zabudowa w dużej mierze wciąż lub znów drewniana, ogólnie robi bardzo miłe wrażenie.

Kamienny Flisak.
Przy rynku, na którym stoi kamienna rzeźba flisaka, (podobno światowy unikat), znajduje się również muzeum etnograficzno-flisackie.

Właściciel Muzeum w Kamieńczyku.
Muzeum jest małe, ale jego właściciel jest zapalonym gawędziarzem i słuchając jego opowieści o spławianiu drewna i o życiu zajmujących się tym flisaków, można spokojnie spędzić wśród dawnych narzędzi i tajemniczych przyrządów dwie godziny. Właściciel muzeum bardzo serdecznie zaprasza do odwiedzenia muzeum i ja również polecam, aby to zrobić.
W Kamieńczyku można oczywiście także zjeść pyszny obiad, na przykład w barze – nie wiem czy miał on jakąś nazwę, ale przy drodze z Nadkola, koło sklepu Blue. (Nam szczególnie przypadły do gustu domowe pyzy lub farszynki – rodzaj kartaczy).

Prom Kamieńczyk – Brańszczyk.
Kolejną niewątpliwą atrakcją, która nas mile zaskoczyła jest prom przez Bug, łączący dwie miejscowości: Kamieńczyk i leżący na przeciwnym brzegu Bugu Brańszczyk. Tablica z numerem telefonu do właściciela promu jest przybita na drzewie rosnącym przy przeprawie. Można zadzwonić i mimo, że my nad rzeką stanęliśmy w końcu już koło ósmej, pan obsługujący prom jednak przeprawił nas na drugą stronę, zabawiając opowieściami o życiu na rzece. Jeśli tam traficie spytajcie koniecznie, jak nazywa się przyrząd pomagający ciągnąć linę, po której prom się porusza. Bo prom napędzany jest siłami ludzkich mięśni, mimo że można przeprawić się przez rzekę nawet samochodem! Więc pamiętajcie: spytajcie jak nazywa się drewniana rączka – młotek do przeciągania liny. Ubawicie się setnie.
Nad Bugiem czekało nas niemiłe rozczarowanie. Rzeka jest brudna. Kąpiel w niej nie może być przyjemnością. Musieliśmy poszukać jakiegoś miejsca, gdzie moglibyśmy skorzystać z wody do kąpieli.
Tej nocy nie rozbiliśmy więc biwaku na dziko, ale na podwórzu w gospodarstwie agroturystycznym w Brańszczyku, nieopodal klasycystycznego kościoła i zadbanej secesyjnej plebani, której uroki dachu doceniły wszechobecne w mazowieckich wsiach bociany.

Jedno z licznych bocianich gniazd – to na plebanii w Brańszczyku.
Bug mimo, że jest brudny z daleka wygląda przeuroczo.

Bug.
Następnego dnia obejrzeliśmy miejscowy skansen. Zrobiliśmy to sami i to powierzchownie, gdyż nie było w nim nikogo, kto mógłby nas oprowadzić, więc obejrzeliśmy po prostu kilka zestawionych tu chałup i zabudowań jedynie z zewnątrz. Trochę szkoda, bo potencjał jest.

Skansen w Brańszczyku.
Na mapie i w przewodniku mieliśmy jeszcze napisane, że we wsi jest młyn wodny, ale nie zlokalizowaliśmy go.
Dalej wyruszyliśmy przez Puszczę Białą szlakiem na wprost do Porządzia.

Przez Puszczę Białą.
Las mimo, że zapewne jest jedynie namiastką tego, czym był przed wiekami robi wciąż potężne wrażenie.
Po przejechaniu kilku kilometrów w takich okolicznościach przyrody bardzo fajną, gruntową lecz twardą drogą. (Piasek na takich trasach, zdarzający się bardzo często to prawdziwa zmora rowerzystów!) dojeżdża się do Starej Wsi. Pozostało tam jeszcze kilka pięknych kurpiowskich chat, charakterystycznie wykończonych drewnianą snycerką.

Opuszczona kurpiowska chata w Starej Wsi obok Porządzia.
Żeby je obejrzeć trzeba się spieszyć, bo większość z nich jest opuszczona i chyli się ku upadkowi, poza jedną – już przy głównej drodze Wyszków – Porządzie pod numerem 2, która jest pięknie zadbana, a jej właścicielka jest dumna, że mieszka w starym, tradycyjnym domu.

To pewnie niedługo będzie jedyny tradycyjny dom w Porządziu…
Nad miejscowością Porządzie góruje drewniana wysoka wieża kościoła wybudowanego w okresie międzywojennym w stylu zakopiańskim. Przy kościele są organizowane raz w miesiącu znane w okolicy trzydniowe rekolekcje, na które spotykani miejscowi serdecznie radzili się wybrać.

Kościół w Porządziu.
My puściliśmy się z Porządzia dalej na północ – już w stronę Narwi, która dawniej ewidentnie rozlewała się tuż – tuż, bowiem po dość stromym i długim zjeździe nagle znaleźliśmy się na progu rozległej – aż po horyzont – równiny, która na naszej mapie jest zaznaczone jako teren bagnisty – Bagno Pulwy.

Bezkresne Pulwy.
Jest to dawne – dziś osuszone - rozlewisko Narwi, która nie mogąc przedrzeć się przez wyższe wzniesienia morenowe gdzieś na zachód - w okolicach Pułtuska - utworzyła tu olbrzymie, płytkie jezioro. Dziś przywodzi ono na myśl nadmorskie równiny po zarastających jeziorach w okolicach Łeby i Smołdzina.
Warto zobaczyć tę bezkresną równinę – obecnie głównie łąki - póki są one uprawiane i nie zarosły!
Przemierzyliśmy Pulwy dojeżdżając do Grodziczna, a następnie w Grądach Zalewnych dotarliśmy do Narwi – celu naszej podróży.
Trochę obawialiśmy się, że nie będziemy mogli nad rzeką rozbić namiotu – ale spytaliśmy o pozwolenie właścicieli pastwisk – i bez problemu uzyskaliśmy nie tylko zezwolenie, ale także darmowe mleko oraz wodę.

Nad Narwią.
Narew jest piękna. Nurt ma bystry i jest dość głęboka, więc trzeba uważać podczas kąpieli – ale jest dzika, bezludna, na rzece są wyspy. Dno jest usiane kamieniami – jednym słowem raj!
Wreszcie mogliśmy pobiwakować całą gębą. Dopisywała nam pogoda, więc po wieczornej kąpieli w rzece rozpaliliśmy ognisko, na którym ugotowaliśmy z grzybów znalezionych po drodze, makaronu i jakieś puszki pyszne obozowe danie jednogarnkowe, którym uświęciliśmy naszą wyprawę.
Kolejnego dnia już kierowaliśmy się z powrotem w stronę domu.

Kościół w Nowej Lubieli.
Przez Nową Lubiel z modrzewiowym kościołem, zachodnim skrajem Bagien Pulwy, mijając z rzadka rozrzucone gospodarstwa dotarliśmy do malowniczego wzniesienia – dawnego brzegu Narwi, na którym rozłożyła się wieś Rząśnik. Muszę tu pochwalić włodarzy tej miejscowości, która jest bardzo czystą, zadbaną; w centrum jest skromny, ale oblegany przez tubylczą młodzież odkryty basen. W miejscowości jest też pięknie położony olbrzymi zespół szkół z ogromnym boiskiem. Bardzo pozytywne wrażenie!
Z Rząśnika, przez Dąbrowę i Ochudno – żeby omijać uczęszczane drogi dotarliśmy do Wyszkowa. Stąd po świetnym obiedzie w barze przy ulicy I Armii Wojska Polskiego, omijając dzikie korki i przekroczywszy znów Bug dotarliśmy z innej strony kolejny raz do Kamieńczyka. I za Kamieńczykiem rozłożyliśmy się obozem nad Liwcem na rozległych łąkach, nieopodal mostu w Nadkolu.
Liwiec jest świetną rzeką dla dzieci. Płytki, bezpieczny, piaszczyste dno i łachy piachu odkładanego na brzeg. Aż dziw, że jest tam tak pusto!

Liwiec nieopodal Kamieńczyka.
I nadszedł ostatni dzień naszego wypadu. Po obowiązkowych porannym chlapaniu, około południa puściliśmy się w poprzek Puszczy Kamienieckiej w kierunku wsi Podgać i Basinów. Tu mała uwaga co do oznaczeń szlaków, bo są takowe – owszem - ale średnio chyba co około kilometr, także należy się raczej pilnować własnego azymutu.

Błądząc przez Puszczę Kamieniecką.
Ale jakoś udało nam się puszczę przebyć.

Wyprawa skończyła się opłakanie. Ale to żal, że już koniec.
Tu nas złapał deszcz (troszkę przed Mokrą Wsią) i w jego strugach, omijając Tłuszcz i przejeżdżając znów przez Chrzęsne – dotarliśmy szczęśliwi do domu.
Wyjazd zaliczamy do wielce udanych. Okazało się, że tuż za naszym progiem, w miejscach kompletnie omijanych przez turystów i właściwie przemilczanych przez przewodniki są zakątki i przyrodniczo, i krajoznawczo, i po prostu wypoczynkowo równie atrakcyjne, jak właśnie te oblegane do znudzenia i skomercjalizowane do granic, w których ciężko chyba odpocząć i znaleźć coś zaskakującego.
Jednym słowem polecam; ale tylko tym, którzy cenią sobie ciszę, spokój i chcą zachwycić się mazowieckim pięknem i bogactwem kultury.

Skraj Puszczy Białej.
lipiec 2017 r.
A to plan naszej wycieczki Choiny - Narew.
Aż szkoda że z Wami nie pojechałam ;p
OdpowiedzUsuń