BLOG O ŻYCIU NA WSI

14 stycznia 2018

Weekendowy wypad na Kujawy

    Kopalnia soli w Kłodawie

KUJAWY CZERWIEC 2016

Wreszcie udało się nam wybrać te150 kilometrów od Warszawy – na pogranicze województwa łódzkiego, wielkopolskiego i kujawsko – pomorskiego - do Kłodawy.
  Gwoździem programu wyjazdu miała być kopalnia soli w Kłodawie. Ale oczywiście – skoro wyjazd był trzydniowy, to parę innych atrakcji również przewidywaliśmy zobaczyć.
  Pierwszą z nich stała się wioska indiańska w Solcy Małej.

(Wioska położona godzinę kłusa indiańskim wierzchowcem na południe od Łęczycy). Dodać muszę, że przez pół drogi lało i wcześniej też lało przez dwa dni, wioskę wiec zastaliśmy wymarłą, Indian wytrzebionych. Ale byliśmy uparci i Ostatni Mohikanin otworzył nam wrota do wioski, a w końcu i swojego prywatnego tipi. Muzeum indiańskie i wigwamy warte zobaczenia, (ubrania, uzbrojenie, pióropusze, trofea myśliwskie) ale najciekawsze były opowieści wodza, oraz to iż wyjątkowo zostaliśmy wpuszczeni do jego prywatnego namiotu, w którym żyje on podobno przez większość roku. Mieliśmy więc szczęście zobaczyć „żywe” tipi. (tak żywe, że był tam nawet TELEWIZOR!)

 Wszystko bardzo interesujące, a ponadto pozyskałem informację, na której zależało mi od dzieciństwa: mianowicie w naszej rzeczywistości florystycznej (że tak powiem) łuki najlepiej wyrabiać z drewna młodej akacji, które następnie przed użyciem należy delikatnie namoczyć. A ileż ja się przez kilkanaście lat mojego młodzieńczego życia nastrugałem łuków z jałowca, leszczyny, jakiś klonów i innych  - i wszystko się łamało wcześniej czy później! – a tu proszę – akacja! Muszę spróbować!
  Pożegnaliśmy Indianina (Aha - miał jeszcze zwierzątka – wreszcie zobaczyłem, a nawet poczułem (!) pieski preriowe – (mało zachęcające...)

Pieski preriowe odstraszają intruzów swym zapachem.

 ale za to takie myszo – wiewiórki są super i muszę je sobie kiedyś przychodować.

    Burunduki są dużo fajniejsze.

Po kilku minutach stanęliśmy w Łęczycy, która wrażenie zrobiła na nas cokolwiek wyludnionej, ale urokliwej.

              Zamek w Łęczycy.

 Diabła Boruty na Zamku już nie odwiedziliśmy, bo było za późno, za to zjedliśmy dobry obiad (w knajpie w rogu rynku) i jeszcze pomknęliśmy  do Tumu.


     Kolegiata w Tumie.

  Romańska kolegiata robi wrażenie dzięki swojemu klasycznemu pięknu – co tu dużo mówić: to jak nasze warunki perełka i do tego ogromna budowla. Szacun budowniczym sprzed ponad ośmiuset lat!
  Później jeszcze minęliśmy malowniczo położony na Górze Świętej Małgorzaty kościół i już wyruszyliśmy na nocleg do Przedeczy. (W okolicy nie ma niestety właściwie żadnej taniej oferty noclegowej – co jest dla mnie zupełnie niezrozumiałe, zważywszy na bogactwo atrakcji turystycznych tego regionu).
  Po nie powalającym i za drogim noclegu; z samego rana – przed dziesiątą - stawiliśmy się pod kopalnią soli w Kłodawie. Zaskoczył nas tłum zwiedzających (szefostwo kopalni również było zaskoczone frekwencją – winna była chyba pogoda barowa... lub kopalniana.)

     Zjazd windą chyba nie taki straszny…

Zjazd windą sześćset metrów w dół - to brzmi nieźle... ale nikt nie krzyczał i nie mdlał. I podobnie było w całej kopalni – fajnie, ale bez szaleństwa.

    Kopalnia soli w Kłodawie.

Kto był w Wieliczce lub w Bochni, ten przyzna, że te kopalnie są ciekawsze. Ale tę nietypową, bo nizinną kopalnię też warto zwiedzić...

   Kopalnia soli w  Kłodawie
 ...ponieważ róż kłodawskiej soli, czy ogrom wyrobiska – (pojedyńcza komora, z której wydobyto sól ma kubaturę na pewno kilku jeśli nie kilkunastu przeciętnych sal gimnastycznych) – są zdecydowanie godne zobaczenia!


Kopalnia soli w Kłodawie. Końca komory nie widać... a takich komór jest tam... na pewno więcej niż czterdzieści!

 
I jeszcze ogromny plus za to, że można wynieść z kopalni tyle soli, ile się weźmie do ręki.

   Syn pracuje nad urobkiem, który zamierza zabrać z kopalni.

Ale z kolei nas zawiodło, że nie można w sklepiku z solnymi pamiątkami kupić lizawek dla zwierząt gospodarskich – a chcieliśmy sąsiadom zrobić prezent.

 
    Kopalnia soli w Kłodawie

 
  Jako, że nie chcieliśmy wracać na poprzedni nocleg -  z Kłodawy pomknęliśmy ocenić pod względem noclegowym jezioro Brdowskie. Trafiliśmy na super biwak na dziko, gdzie było pusto i pięknie, a jezioro też okazało się bardzo przyjemne. Pewni noclegu śmiało ruszyliśmy dalej na spotkanie przygody – a konkretnie poszukać megalitycznych kurhanów w Wietrzychowicach.
  Kurhany - chociaż nie są to egipskie piramidy, (które są – jak twierdzą naukowcy - młodsze od naszych kurhanów!) to w naszej sosnowo – grabowej rzeczywistości robią wrażenie. Trochę mi osobiście to wrażenie psuje świadomość, że być może zostały one w XX wieku lepiej odbudowane niż widzieli je ich twórcy... ale pewnie się mylę, a ponadto byłem świadkiem, jak budowlanymi żurawiami odbudowywano starożytny Efez, więc nie ma co się czepiać...

Jeden z kurhanów w Wietrzychowicach

  Zostało nam jeszcze trochę czasu, wobec czego wróciliśmy do Przedecza zobaczyć wieżę zamkową. Zobaczyliśmy też jak się tam organizuje (koło wieży) muzeum regionalne i ze dwie godziny pogadaliśmy z miejscowymi pasjonatami historii.

https://pl-pl.facebook.com/243041792543676/photos/pb..../631798877001297/?...3

 (Opowiedzieli mnóstwo rzeczy o historii zamku, a do tego mogliśmy – korzystając z ich roztargnienia i zaangażowania -  sprawdzić jak ostre są krzemienne ostrza do toporków, porównać masę kul armatnich kamiennych i stalowych i takie tam). Życzę im z całego serca prawdziwych badań archeologicznych na terenie i w pobliżu góry zamkowej, bo to miejsce na pewno kryje niejedną tajemnicę! Czuję to.

   Kościół w Brdowie

 Przed wieczorem, po niezłej pizzy w Brdowie, rozbiliśmy sobie w pięknych okolicznościach przyrody obóz na upatrzonym wcześniej miejscu nad Jeziorem Brdowskim.

   Jezioro Brdowskie na Kujawach 

Rano trochę pobiwakowaliśmy. W końcu mamy wakacje! A potem ruszyliśmy już  w stronę Warszawy – do skansenu w Kłóbce. I znów super trafienie! Skansen – świetny.

Skansen w Kłóbce

Nie powala ogromem (jak Tokarnia, czy Wdzydze), posiada oryginalne eksponaty (urządzenie do tłoczenia oleju czy warsztat kołodzielniczy).

Prasa do oleju. Skansen w Kłóbce.

A poza tym można zaobserwować różnice między zagrodami wiejskimi w centralnej i wschodniej Polsce, a tymi zasobniejszymi – w Polsce zachodniej.

Przedwojenny pokój nauczycielki. Skansen w Kłóbce.

(W pokoju wiejskiej przedwojennej nauczycielki mógłbym zamieszkać choćby i dzisiaj). No i przy skansenie jest ( no dobra – raczej ma być) park, a w parku świeżo odrestaurowany dwór Orpiszewskich z naprawdę bogatym wyposażeniem. Niestety: raczej nie oryginalnym ale zebranym. (Z oryginalnych sprzętów zachowało się bardzo niewiele, bo dwór jeszcze kilka lat temu był kompletną ruiną – co można obejrzeć na zdjęciach). Nas na przykład zachwyciła lodówka na bryły lodu, można też popodziwiać niezłe grafiki – niektóre z nich rysowała w XIX wieku ówczesna właścicielka dworu. Ale tak naprawdę to przez dwór przebiegliśmy, śpiesząc się, bo za chwilę na tarasie zaczynał się koncert muzyki dawnej kwartetu smyczkowego.
  I tym kulturalnym i miłym akcentem zakończyliśmy ten jakże bogaty w doznania wypad na pogranicze Kujaw. 


Moja córka jako Kubuś Puchatek. Wietrzychowice. Wał ziemny z tyłu to fragment  kurhanu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz