…też w okolicy, tylko z drugiej strony.
DLACZEGO WOLĘ WIEŚ?
Na wsi nie żyje się łatwo. Zwłaszcza jeśli ktoś wybrał takie miejsce na Ziemi świadomie, wiedząc z jakich miejskich wygód zrezygnował. Bo jeśli ktoś się na wsi urodził i nie ma do końca świadomości jak wygodnie się żyje w mieście, prawdopodobnie nie odczuwa, jak pod górkę ma poza nim. Kto raz uciekł ze wsi, czy to na studia, czy za pracą, posmakowawszy miejskiego życia - już rzadko na wieś wraca. Zostają tylko ci, którzy rzeczywiście chcą, godząc się ze wszystkimi niedogodnościami albo ludzie, którym zawsze jest wszystko jedno.
Życie na wsi to nie kończące się wyzwanie, to walka ze słabościami. Ciągłe zmaganie się z materią oraz wynajdywanie lub nawet wymyślanie odpowiedzi na dziesiątki pytań. Co muszę zrobić w pierwszej kolejności? Co mi to da, że to zrobię? Jak mam to wykonać? Czy potrafię? Tu bardzo wiele rzeczy zależy ode mnie. Jak nie posadzę – to nie zjem. Jak nie ocieplę domu, to będę miał zimno. Jak nie pobuduję płotu – to hodowla się rozejdzie i przepadnie. Jak nie zaimpregnuję desek, to zeżrą je robaki. Jak nie naostrzę narzędzi, to nimi nic nie utnę. Jak nie przygotuję drewna na zimę, to zamarznę. Jak nie… i tak dziesiątki, a może setki konieczności. Po prostu muszę być odpowiedzialny i ciągle skoncentrowany, żeby nie dać się zaskoczyć przeciwnościom. Ja się tu czuję, jakbym co dzień zdobywał górskie szczyty, czy przemierzał niekończącą się pustynię, albo inną równikową dżunglę. Ciągle muszę być na pełnych obrotach i co dzień rano muszę wstawać z chęcią do działania. Trzeba się wciąż sprawdzać i ani na chwilę nie ustawać w spełnianiu obowiązków, bo za dzień – dwa będzie już na coś za późno… I jeszcze do tego, co jest prawdziwą porażką tutejszej codzienności jest odległość. Wszędzie jest daleko: do pracy, do szkoły, do sklepu, do lekarza…
Skoro tyle minusów to co ja tu do cholery robię?! Tym bardziej, że nie muszę…
Słońce zachodzi nad moim miejscem na Ziemi
Oczywiście mieszkanie na prowincji posiada niewątpliwy urok, że tak powiem: estetyczny. To co wszyscy odczuwają podczas urlopów: zapach wilgotnego lasu, soczysta zieleń bezkresnej łąki, czy błękitna wstążka strumienia plączącego się między olchami. To jest istotne i wciąż mnie zachwyca, ale to za mało, żeby zdecydować się z premedytacją na zmaganie się z wiejską rzeczywistością.
Więc co mnie tu trzyma?
Najzwięźlej rzecz ujmując: na wsi żyje się trudniej ale i ciekawiej. Według mnie nie ma tu szarej rzeczywistości, powtarzalności, monotonii. Przeciwnie: co dzień porywa mnie inny wir, inna czy to potrzeba czy szaleństwo zaprząta moją głowę i ręce. Jednego dnia jestem hodowcą, innego spawaczem, jeszcze innego stolarzem, czasem mechanikiem, a jeszcze kiedy indziej dekarzem… właściwie mogę być kim chcę! A gdy wieczorem się kładę do łóżka i podsumowuję dzień, to cieszy mnie to, co udało mi się tego dnia osiągnąć, zrobić. Cieszy mnie tym mocniej, że nie są to jakieś iluzoryczne osiągnięcia, jak w biurowej pracy, jakieś bezproduktywne przekładanie papierów, czy grzebanie w komputerze. Nie: To są materialne, trwałe, potrzebne efekty, z których coś wynika i do czegoś służą. Do tego stworzone – bardzo często – od początku, od pierwszego zamysłu, od pierwszej analizy, przez plan - aż do wykonania - moją głową i moimi rękami.!!! To jest bardzo pobudzające i to mnie kręci. I tego wieczora, kiedy cieszę się tym, co zrobiłem, już zastanawiam się, co i jak wykonać jutro. Buduję sobie w głowie nowy plan. Nikt mi tego nie narzuca, nikt też nie podaje mi na tacy gotowych rozwiązań. I dla tych emocji, tego ciągłego rozedrgania – jak przed podróżą – kiedy nie wiadomo co czeka za rogiem; dla tych pytań podkręcających ciśnienie: czy to dobry pomysł, czy się uda to zrobić, czy potrafię, czy podołam, czy starczy mi cierpliwości, co z tego wyniknie? Dla w końcu - tych upojeń sukcesem i rozgoryczeń porażką (przecież też się zdarzają). Dlatego wszystkiego tu jestem. Bo ten ciągły młyn pozwala mi czuć, że żyję. Potrzebuję wyzwań i potrzebuję też spojrzeć za siebie i stwierdzić: „OK. Chłopie, starasz się, trochę w życiu dokonałeś i rokujesz na przyszłość. Jest szansa, że coś poza krótkim wspomnieniem po tobie zostanie”. Dlatego muszę żyć na wsi. Ograniczony miejski murami nie miałbym jak się spełniać. Udusiłbym się.
Więc konkretnie: co się składa na moje czterdziesto cztero - letnie życie?
Mam super Rodzinę.
Wybudowałem dom, a ściślej biorąc to dwa domy.
Wyremontowałem cztery mieszkania.
Mam swój kawałek ziemi.
Na którym wykopałem staw.
Moja duma, mój staw…
Usypałem górę, w której wybudowałem jaskinię.
Zajmuję się ogródkiem.
Znów zacząłem hodować pszczoły.
Hoduję także parę większych zwierząt.
Żywy inwentarz
Czasami podróżuję.
Trochę majsterkuję.
Czasem przytargam do domu jakiegoś starocia:
...jak ta skrzynia wyciągnięta z węglarki sąsiadów.
I mam wiele pomniejszych fiołów, które są tak drobne jak i liczne. Nie zmieszczą się w tym wstępie.
No może poza jednym, o którym już na pewno nie będę więcej wspominał; do tego wszystkiego, a może przede wszystkim normalnie (prawie) pracuję, bo muszę przecież na te swoje aktywności zarobić…
O realizacji tych pasji, które wymieniłem, żyjąc w mieście mógłbym raczej tylko pomarzyć. A mnie marzenia kręcą znacznie mniej niż ich spełnianie. Dlatego jestem i żyję właśnie tu gdzie żyję.
I już ostatnie zdanie, ale najważniejsze: całą ta moją wewnętrzną energię wyzwala u mnie Rodzina. Bez nich poczucie bezsensu zdmuchnęło by wszystko jak domek z kart. Dziękuję.
Pewnie, cisza, spokój, świeże powietrze. Czego chcieć więcej?
OdpowiedzUsuńPodłogi Kalisz